Pewny siebie młody artysta. Nie tworzy malarstwa tylko z nim dyskutuje, a efekty tej dyskusji przekłada na płótno. Jego kariera ostatnio nabrała tempa. O pracy artystycznej i akademickiej rozmawiam z Kamilem Kuskowskim.

Kamilu, powiedz proszę, ile masz lat, jak długo pracujesz na uczelni i jak to się stało, że zacząłeś być jej pracownikiem.

Mam 32 lata, a na uczelni pracuję od 6 lat. Na IV roku prof. Tadeusz Śliwiński zaproponował mi zostanie asystentem.

Dlaczego właśnie Tobie Profesor zaproponował asystenturę? Przecież nie studiowałeś u Niego.

Nie wiem, widocznie obserwował mnie od jakiegoś czasu. A dlaczego? Wydaje mi się, że być może dlatego, że już na studiach byłem dość aktywny organizacyjnie i artystycznie. Myślę, że to w jakiś sposób zwróciło Jego uwagę na moją osobę.

Czy łatwo zostaje się asystentem? Jest na to jakiś sposób?

Nie wiem, czy łatwo, są różne zbiegi okoliczności, które nakładają się na siebie i zostajesz asystentem bądź nie. Jest to też kwestia pracy, jaką wkłada się w różne rzeczy, pewnej aktywności. To tak samo, jak ze zdobyciem pracy w firmie — decyduje np. to, że jesteś lepsza od innych.

Czy jesteś zadowolony z tego, co robisz na uczelni?

Jestem zadowolony z pracy ze studentami, a to daje mi zadowolenie z pracy na uczelni. Ale wiadomo, jak to jest — nie ma tak, że są same plusy, są też i minusy. Jak w każdej pracy.

A jak finanse — jesteś z nich zadowolony?

Mogłoby być lepiej. To jest taka pensja, która pozwala przetrwać. Dodatkowe środki zdobywam ze sprzedaży własnych prac, wykładów itp.

Udzielasz się artystycznie. Co robiłeś ostatnio?

Dużo tego było. Ostatnio wróciłem z ArtPoznań, gdzie moje prace pokazywała galeria Piekary z Poznania, z którą współpracuję. Wcześniej pokazywałem prace w Gdańsku w Modelarni. Teraz po Polsce krąży wystawa Inc., której kuratorem jest Kazimierz Piotrowski — obecnie jest prezentowana w Legnicy, w zeszłym miesiącu była we Wrocławiu, a jeszcze wcześniej w Bielsku-Białej, Warszawie, Zielonej Górze.

A czy Twoje artystyczne działania przekładają się na pieniądze?

Teraz jest lepiej, ale początki były trudne. Wystawiam prace na zaproszenie galerii w całej Polsce. Są to zarówno wystawy zbiorowe, jak i indywidualne. Dzięki temu, że moja aktywność jest większa jestem bardziej rozpoznawalny w Polsce, a to się przekłada na stronę finansową. Kiedy zaczęto zapraszać mnie na wystawy, zaczęto pisać o mnie w gazetach branżowych. Dzięki temu zyskałem markę.

Ile czasu to zajęło?

Od 1999 r. zacząłem wystawiać prace w galeriach, wysyłałem je na konkursy — efekty tego zaczynam widzieć teraz, po pięciu latach. Rynek w Polsce się poprawił, ale kilka lat temu było strasznie kiepsko. Obecnie można zauważyć wzrost gospodarczy. Rynek nasycił się innymi rzeczami i zaczęto zwracać uwagę na sztukę i to współczesną. Sprzedaje się już prace nie tylko Kossaków czy artystów działających w latach 60., urodzonych przed wojną, mających aktualnie 70 lat lub nieżyjących. Stażewski, Strzemiński, Hiller, Nowosielski to artyści, których prace zawsze sprzedają się dobrze. Natomiast coraz więcej kupuje się prac młodych artystów.

Czy to jakoś przekłada się na uczelnię, na studentów?

Można powiedzieć, że jedna jaskółka nie czyni wiosny. Nie wiem, czy się przekłada. Trzeba by było zobaczyć, ilu absolwentom tak naprawdę się udaje. Jeżeli mówimy o działalności stricte artystycznej (o byciu artystą), to po skończeniu uczelni jest to bardzo trudne. Myślę, że jeśli weźmie się pod uwagę liczbę absolwentów kończących uczelnie artystyczne i inne dodatkowe kierunki artystyczne, to rynek co roku wzbogaca się w sumie o 2000 młodych artystów z różnych dziedzin. Moim zdaniem z całej tej grupy ma szansę zaistnieć maksymalnie 10 osób. I myślę, że i tak grubo przesadziłem. Zastanawiam się, czy tego nie powinno się liczyć dekadami, np. urodzeni w latach 70., 80. A takich osób jest 15-30 w przeciągu 10 lat.

A jak oceniasz zainteresowanie studiami artystycznymi, czy teraz jest większe?

To się waha. Wydaje mi się, że to jest przyjemne studiowanie i większość osób idzie na tę uczelnię nie ze świadomością tego, dlaczego naprawdę to robi, tylko dlatego, że to fajne studia. Kiedy obserwuję tych, którym się powiodło, którzy zrobili karierę, widzę, że to są ludzie, którzy wiedzieli, co robić na studiach. Nie obijali się na nich. Teraz jest tak, że na IV roku studiów trzeba zacząć swoją działalność, trzeba zrobić dobre portfolio — czego większość nie potrafi — i z tym dobrym portfolio trzeba uderzyć w kilkanaście miejsc. Nawet jak w dziesięciu powiedzą „nie”, to może w jedenastym powiedzą „tak”. Tak się zaczyna. Trzeba być zdeterminowanym i konsekwentnym. Nie można się znudzić po miesiącu, a nawet i pół roku niepowodzeń. Cały czas trzeba się kształcić. Nie ma tak, że od pewnego momentu jestem już gotowym artystą. Można popaść we frustrację. To wynika też z tego, że młodzi ludzie mają za mało samokrytyki.

Ale uczelnia też nie uczy przedsiębiorczości.

Różne rzeczy się na to składają. Może dzieje się tak, że pedagodzy powinni pomagać w tym starcie, ale niewielu może pomóc tak naprawdę. Pomóc w starcie to znaczy „mieć kontakty”.

Przecież uczelnia powinna mieć kontakty.

Tak, ale uczelnia ma 1500 studentów i wszystkim nie pomoże. Bez sensu jest robić wewnętrzne konkursy z małym przełożeniem na zewnątrz. Ja jestem przykładem osoby, która w konkursie im. Wł. Strzemińskiego [konkurs ASP w Łodzi — przyp. red.] nigdy nie zdobyła żadnej nagrody ani wyróżnienia. Może wynikać z tego, że ze zdobyciem nagrody w tym konkursie jest wręcz przeciwnie, nie pomaga tylko szkodzi. A mnie wydaje się, że z mojego pokolenia absolwentów ASP w Łodzi, urodzonych w latach 70., zaszedłem dosyć daleko — jestem w Polsce jednym z bardziej rozpoznawalnych artystów związanych z Łodzią i to jest chyba najistotniejsze.
Powinno być tak, że to galerie dają nagrody i później pokazują nagrodzonych. Jest też oczywiście kwestia, jaka galeria daje nagrodę. Może przecież dać ją jakiś mały ośrodek kultury, a to nie będzie miało żadnego przełożenia na promocję, bo kto tam przyjedzie zobaczyć tą wystawę. Oczywiście bycie artystą to też bycie własnym menedżerem. Nie wystarczy tylko mieć dobre prace — przecież każdy artysta uważa, że ma dobre prace. Na szczęście rynek to weryfikuje.
To jest konfrontowanie się z rzeczywistością. Często słyszy się o jakimś artyście sprzeczne opinie, ale tak naprawdę istotna jest jego pozycja na tzw. rynku sztuki. Nie ma bowiem znaczenia, że jakiejś grupie dyletantów on się nie podoba, skoro bardzo dobrze się sprzedaje i robi zawrotną karierę na Zachodzie. Dobrym tego przykładem jest Wilhelm Sasnal. W Polsce kilka lat temu było bardzo głośno o grupie „Ładnie”, której członkiem był Sasnal — ale na sukces finansowy się to nie przełożyło.

Dlaczego popularność nie idzie w parze z sukcesem finansowym?

W Polsce nie idzie, ale na Zachodzie jak najbardziej. Sasnal prawdziwą karierę — i medialną, i finansową — tak naprawdę zrobił na Zachodzie. Jeżeli Sasnala kupują poważne instytucje muzealne do swoich kolekcji to o czymś to świadczy.

Nie uważasz, że aby zostać własnym menedżerem, trzeba mieć do tego predyspozycje, trzeba wiedzieć, jak to się robi? Znam dobrych artystów, którzy nie potrafią myśleć o swojej pracy w kategoriach biznesowych, nadają się tylko do siedzenia w pracowni i tworzenia.

Tacy ludzie powinni zainteresować sobą menedżerów, choć nie wiem, czy są tacy menedżerowie. Myślę, że jest bardzo mało menedżerów w sztuce. Wyjaśnienie jest proste — kto chciałby być menedżerem w dziedzinie, w której ciężko zdobyć kasę?
Jeżeli w Poznaniu [na targach ArtPoznań 2005 — przyp. red.] prezentowały się 22 galerie, a w Polsce jest ich ok. 200, z czego najlepszych jest może 5, to jest to strasznie mało na 40 milionów ludzi.

No dobrze, ale skoro artysta ma być swoim własnym menedżerem, to nie uważasz, że takich umiejętności powinna uczyć szkoła?

W całej Polsce jest tylko jeden kierunek, na którym kształcą menedżerów sztuki — krytyka i menagment sztuki w Poznaniu w ramach Wydziału Edukacji Wizualnej. Pytanie tylko, jakie ma to przełożenie na rynek. Tak jak nie każdy artysta po studiach będzie zajmował się sztuką, tak samo nie każdy menedżer będzie robił to, w czym się kształcił.

Oczywiście. Jednak jeśli artysta chce być artystą i nie wie, w jaki sposób „się sprzedać”, to co powinien zrobić?

Są trzy kroki, które trzeba zrobić: mieć dobre prace, przygotować portfolio, pokazać je innym. Myślę, że powodzi się tym, którzy mają zmysł w zakresie marketingu i trochę szczęścia. Wszędzie są takie same mechanizmy — żeby coś sprzedać, musisz wyjść do klienta. Jeżeli coś wyprodukowałeś, to musisz tym zainteresować innych. Tak samo jest z działalnością artystyczną, tylko trudniej, bo rynek nie jest duży, dopiero powstaje. To jest ogromny wysiłek. To nie jest tak, że artysta siedzi sobie w pracowni i maluje, i ktoś go tam po prostu odkryje — takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach.

Nie uważasz, że często sławę zdobywają ci artystycznie słabsi, którzy bardziej niż artystyczny mają wyrobiony zmysł marketingowy?

Nie wydaje mi się. Uważam, że jednak weryfikuje to rynek (krytycy sztuki odbiorcy, itp.). Oczywiście znam kilku sztucznie wylansowanych artystów. Teraz w Polsce jest moda na nowy nowy realizm. Młodzi ludzie nieświadomie idą w ten kanał, bo wydaje im się, że jeżeli będą malować podobnie jak ci, którzy już zaistnieli, to będzie dobrze — ale są w błędzie. Tych paru artystów, którzy wypracowali swój styl, radzi sobie. Pozostali są epigonami. Jeżeli jest Agata Bogacka, to ona sprzedaje, bo jest sobą. Inni — którzy ją naśladują, którzy malują podobnie i może tak samo dobrze — nie sprzedają, ponieważ ludzie chcą kupić Bogacką, a nie jej naśladowców. Jest strasznie dużo młodych artystów, którzy wchodzą w tę ślepą uliczkę. Im więcej się czyta i słyszy o karierach młodych artystów, tym więcej absolwentów chcąc zaistnieć, podąża ścieżką tzw. sławy. A ponieważ to nie jest ich ścieżka, o niepowodzenie bardzo łatwo. Później się dziwią — ten sprzedaje, a ja nie. Dlaczego? Chodzi o to, że trzeba być oryginalnym, trzeba być po prostu sobą.

A czy Ty pomagasz studentom, jeżeli dostrzegasz czyjś wybijający się talent?

Oczywiście, jeżeli zauważam, że ktoś jest wartościowy, to go polecam. Rok temu pokazywali się studenci z mojego polecenia na Rybim Oku w Słupsku. Pokazałem grupę na Triennale w Orońsku, którego byłem kuratorem. Zakwalifikowały się dwie osoby z Łodzi, dwie z Poznania, ponieważ interesuje mnie to, co dzieje się w całej Polsce, a nie tylko w Łodzi. Rok temu robiłem wystawę we Francji we współpracy z Polatrem w Strasburgu — była to przeglądowa wystawa sztuki polskiej i tam pokazywaliśmy prace pięciu osób z Łodzi. Oczywiście nie da się pokazać wszystkiego, nie chodzi o to, że chcę zrobić przyjemność moim studentom, bo są moimi studentami. Poleciłem kilka osób do konkursu im. E. Geperta i ponoć się zakwalifikowali. Nie można robić nic na siłę. Jeżeli ja wyrabiam sobie jakieś kontakty, to jeżeli polecę kogoś, kto jest słaby, to się na tym przejadę — innym nie pomogę, a sobie zaszkodzę. Trzeba wybierać perełki i takie osoby są w tej szkole. Myślę, że jest tu duży potencjał.
W październiku otwieramy w Ośrodku Propagandy Sztuki wystawę pt. „mŁódź identyfikacje”, która ma być przeglądem środowiska młodych artystów w Łodzi. Jej kuratorem jestem wspólnie z Jarkiem Lubiakiem. Wybraliśmy 13 artystów spośród 40. Zobaczymy, jaki będzie miała ona odbiór w Łodzi, potem zostanie pokazana w innych miastach.
Myślę, że najważniejsze jest to, aby młodzi ludzie sami stwarzali sytuacje. W Łodzi naprawdę jest sporo miejsc, w których można się pokazać — wystarczy się postarać. Na przykład Kunstwerke Museum w Berlinie jeszcze niedawno było zwykłym squatem, w którym zbierało się kilku „pomyleńców”. Zrobili oni tam alternatywne miejsce — galerię, w której pokazywali swoje prace, później zaczęli pokazywać innych, aż w końcu zaczęli otrzymywać granty, dofinansowania. Potem przekształcili się w poważną instytucję, a teraz jest tam muzeum. Tak jest na całym świecie. Na początku są inicjatywy ludzi. W Łodzi jest tyle miejsc do wykorzystania — przy czym nie chodzi o to, żeby nie mając kasy, robić wielkie wystawy. Trzeba pójść do pustej fabryki i zorganizować wystawę, która będzie trwała 2–3 dni, i pokazywać się. I nie do końca jest tak, że sedno tkwi tylko w pokazaniu się, bo pokazać się może każdy. Ważne, żeby pokazać, że jest się dobrym.
Często widzę na uczelni plakaty zapraszające na wystawy, na niektóre z nich chodzę i często wychodzę zawiedziony poziomem. Ważna jest jednak inicjatywa, nie każdemu przecież uda się przebić.
Ja też nie mogę poświecić się tylko pomaganiu młodym artystom — mam przecież swoją ścieżkę artystyczną. De facto — ile mogę pomagać, tyle pomagam, ale bez przesady. Mogę za to pewne rzeczy ułatwić.

Nie wydaje ci się, że na uczelni powinna być taka komórka, która właśnie w tym się specjalizuje — pomaga młodym artystom w starcie?

Nie, jestem przeciwny czemuś takiemu na uczelni, ponieważ to musi wynikać w sposób naturalny. Powinno się raczej wykorzystywać kontakty pedagogów, u których się studiuje. Jeżeli na uczelni powstanie taka jednostka, to dojdzie to skrzywienia instytucjonalnego. Wszystko zależy od ludzi — kto będzie odpowiedzialny za taką jednostkę? Trzeba by opracować pewne formy promocji, ale wydaje mi się, że to by się nie sprawdziło. Szkoła mogłaby podpisywać umowy z galeriami, które pokazywałyby studentów, ale jest przecież kwestia tego, kto ma wybrać tych studentów — tak, żeby nie było nieporozumień.

Jeżeli galeria ma swój profil, to przecież sama wybiera studenta, którego chce pokazać.

Wszystkie galerie, te najlepsze, które działają w Polsce mają bardzo dobre rozeznanie w rynku i nie będą pokazywać na siłę czegoś, czego nie chcą pokazać.

Jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, to będzie znaczyło, że nie mamy dobrych studentów.

Na całym świecie są tysiące artystów, setki galerii, a wielu znakomitych artystów klepie biedę. Wcale nie jest tak pięknie, reszta to mity — mit Nowego Jorku, mit Paryża już zresztą upadły. Oczywiście, jak trafisz, to trafisz. Jeżeli z 40-milionowego kraju na świecie znanych jest 5 artystów, to jest to strasznie mało.

Porozmawiajmy teraz tylko o Tobie. Czym chciałbyś się pochwalić?

Ogólnie jest kilka rzeczy dla mnie bardzo istotnych. Należy do nich zakup prac do Muzeum Sztuki w Łodzi przez Narodowy Bank Polski w ramach programu „NBP młodym artystom”. Ostatnio była też na Targach w Poznaniu propozycja przekazania pracy do Muzeum Narodowego w Poznaniu.
Generalnie jestem zadowolony z ubiegłego roku. Brałem udział we wszystkich ważniejszych wystawach sztuki polskiej w Polsce: wystawie Inc., Biennale Sztuki w Łodzi, Biennale Polskim i Biennale Łódzkim, BHP w Gdańsku i paru innych. Byłem kuratorem Triennale Młodych w Orońsku. Było sporo wystaw, w które się angażowałem. Do tego dochodzi parę wystaw indywidualnych, m.in. w Galerii 86 w Łodzi czy Galerii Promocyjnej w Warszawie.

A wystawy zagraniczne?

Dwie wystawy we Francji — pokaz polskiej sztuki w ramach targów sztuki St’art w Strasburgu i wystawa czterech artystów (Niemiec, Włoch, Francuz i Polak) Ici la Polotne również w Strasburgu.

Perspektywy na przyszłość?

Szykuję duży projekt indywidualny, który będzie pokazany w Muzeum Sztuki w Łodzi oraz w galerii Piekary w Poznaniu. W planach jest kilka wystaw zbiorowych. Wiele rzeczy rodzi się na bieżąco — nie jest tak, że wszystko mam zaplanowane. Troszkę się wypaliłem w tamtym roku, teraz uczestniczę tylko w wybranych projektach. Bardziej skupiam się na projektach indywidualnych. Nadal maluję i nie tylko. Zawsze chciałem malować, ale w sposób niekonwencjonalny, nie tylko na zasadzie malowania pędzlem po płótnie. Raczej interesuje mnie polemika z malarstwem. Maluję, nawiązując polemikę z samym malarstwem, jego tradycją. Takie malarstwo o malarstwie. Złożone kwestie znaczenia przekazu w odbiorze działa sztuki itp.

Zostajesz na uczelni?

Na razie tak [uśmiech]. Nie wiem, jak długo. Trudno powiedzieć, co się wydarzy. Mogę dostać superpropozycję, np. z Nowego Jorku [śmiech]. Nie mogę więc powiedzieć, czy zawsze będę pracował na uczelni. Jednak na razie jest OK i ta praca sprawia mi ogromną przyjemność.

Wyraź swoją opinię na FORUM