Dwudziestowieczna refleksja skupiła się w dużej mierze na problematyce związanej z komunikacją. Strukturalizm rozpoczął wielką dyskusję na temat języka, a tzw. "myśl ponowoczesna" rozwinęła zagadnienie kryzysu komunikacji językowej, wskazując na ogromną rolę obrazu, jako nowego, lepszego środka ekspresji.

Rzeczywiście, wydaje się, że w pewnym momencie słowa przestały nam wystarczać. Odkrycia strukturalistów nadwyrężyły nasze zaufanie do języka. Potrzeba autentycznej komunikacji – niezapośredniczonej w obiektywnym żywiole językowych znaków – spowodowała niepohamowany rozwój rozmaitych „obrazkowych” mediów. Jak uzasadniano wyższość obrazu nad językiem? Przede wszystkim zauważono, że język (jako medium spekulatywne, wymagające pewnego intelektualnego wysiłku) wprowadza odbiorcę w świat z góry narzuconych znaczeń i jest przez to o wiele „dalej” od indywidualnego przeżycia niż obraz (który z kolei może odwoływać się do pewnych niedyskursywnych przesłanek).

Język unifikuje i obiektywizuje, obraz stwarza możliwość indywidualnej ekspresji. Ikoniczność jest silnie związana ze sferą ludzkiej afektywności, podczas gdy słowa redukują człowieka do jego wymiaru intelektualnego. System językowych znaków posiada również silny walor pragmatyczny, który pozostaje w opozycji do duchowego żywiołu obrazów (kontemplacja obrazów pojmowana jako wyzwolenie ze sfery praktycznego życia). Poza tym słowo jest podatne na wielość interpretacji, która – co bardzo istotne – wynika z właściwego sytemom językowym braku, podczas gdy wieloznaczność obrazu jest ufundowana na jego wewnętrznym bogactwie.

„Chłodnemu” systemowi ukonstytuowanych społecznie językowych znaczeń poststrukturalizm przeciwstawił „wybuchową” przemoc obrazu. Obraz – jako coś, co umożliwia przekroczenie sztywnych struktur języka i nadanie komunikacji międzyludzkiej waloru podmiotowej autentyczności – stał się wyzwaniem rzuconym ładowi społecznemu, kulturze opartej na unifikującej mocy języka. Podczas gdy jednostka jest tożsama mocą języka (bo MÓWI o sobie: „ja”), obraz angażuje ją w grę pozbawioną racjonalnej koherencji, negując tym samym jej tożsamość. Myśl ponowoczesna doskonale zdała sobie sprawę z agresywnej przemocy ikony, która działa niejako „poza intelektualnym przyzwoleniem”.

Współczesność oddała się bez reszty grze obrazów, ukazując świat w kalejdoskopie znaczeń wyzwolonych spod językowego jarzma. Pop-art, komiks, film, videoklipy, lomo-art, internetowe bannery, znaki firmowe – wszystko to nie jest już jedynie ilustracją dla świata, lecz JEST światem. Pokawałkowana rzeczywistość obrazkowych znaków zyskała autonomię. ILUSTRACJA NIE JEST JUŻ PODPORZĄDKOWANA TEKSTOWI, JEST JEGO CO NAJMNIEJ RÓWNORZĘDNYM PARTNEREM.


Ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Wagi tego „przesunięcia” nie sposób przecenić. Podział na „słowo” i „ilustrację” uległ istotnemu zatarciu (słynna magrittowska fajka). Każda próba językowej systematyzacji rozpada się w zderzeniu z przemocą znaku. Doskonałym przykładem jest komiks (lub film), gdzie nie sposób jednoznacznie wykazać która z warstw opowiadanej historii jest ważniejsza.

Czy ten „nowy świat” (lub może lepiej „nowe światy”) są satysfakcjonującą realizacją filozoficznych postulatów autentycznej komunikacji? Nowe media zmieniły pojmowanie siebie i świata, zmieniły sposób porozumiewania się, a co za tym idzie – przeobraziły samego człowieka. Jednak współcześni „ikonoklaści” na tyle mocno zaangażowali się w działania marketingowe, że trudno mówić o jakiejkolwiek ekspresji indywidualnych znaczeń. Przemoc obrazu-znaku, jego hipnotyczna moc, jest wykorzystywana w konstruowaniu wirtulanych światów, mających stanowić ilustrację do idealnych sposobów na życie. Marketing wcale nie dąży do tego, abyśmy żyli w świecie towarów, produktów, lecz w świecie obrazów-znaków, które niejako ODRACZAJĄ obecność przedmiotów (każdy towar musi być przede wszystkim znakiem, ilustracją, obrazem). Cudowne medium obrazu zostało w przeważającej mierze podporządkowane mechanizmom rynkowym i politycznym. Zamiast nowych możliwości komunikacji coraz częściej proponuje nam się gotowe ilustracje, które przyjmujemy i kopiujemy w nader bezrefleksyjny sposób.

Ilustracja, obraz, ikona, znak – wszystko to ma nam umożliwić wykazanie niewstarczalności komunikacji językowej, uzmysłowić pewien konstytutywny dla języka brak, a także zderzyć przestrzeń słowa z tym, co względem niej inne, obce, nowe. Jednak nie da się zastąpić jednego sposobu komunikacji innym, ponieważ to, co naprawdę istotne dzieje się na przecięciu obu płaszczyzn. Nie chodzi o to, aby powrócić do pierwotnej komunikacji obrazkowej (co równałoby się zanegowaniu całego dorobku duchowego ludzkości), lecz o wykorzystywanie wizulanych mediów w celu tworzenia nowych, wielopłaszczyznowch możliwości ekspresji. Ekspresji, która nie będzie podporządkowana obiektywnym prawidłom oficjalnego języka wspólnoty, lecz będzie zawierała w sobie pewien obcy element – coś, co „niewyrażalne”, przeddyskursywne. Coś, co stanowi motor napędowy wszelkiej kulturowej aktywności człowieka.