Krystyna Lipka-Sztarbałło jest doświadczonym ilustratorem książek dla dzieci. Jest również Przewodniczącą Sekcji Ilustratorów przy Okręgu Warszawskim Związku Polskich Artystów Plastyków oraz Członkiem Zarządu Polskiej Sekcji IBBY (International Board on Books for Young People). W wywiadzie specjalnie dla nas opowiada o tym, w jaki sposób pracuje nad książką.

Zajmowała się Pani projektowaniem architektonicznym, wystawiennictwem i scenografią. Dlaczego porzuciła Pani to na rzecz ilustracji? I czy doświadczenia zdobyte w poprzedniej działalności pomogły Pani w nowej?

Zadecydowało o tym moje życie rodzinne. Książka jako obszar kreacji artystycznej fascynowała mnie już w czasie studiów architektonicznych. Były to czasy dla książki dziecięcej znakomite. Z jednej strony jej wszechobecność (nakłady jednego tytułu wynosiły min. 100 000 egz.), z drugiej — różnorodność propozycji (imponująca liczba tytułów wprowadzanych w ciągu miesiąca) sprzyjała jej niezbędności, stawiając książkę dla dziecka  w szeregu najważniejszych obszarów kreacji kultury. Wysoki poziom graficzny wydawanych książek był zjawiskiem powszechnym. W tych czasach dla książki pracowali twórcy, których osiągnięcia artystyczne weszły do annałów kultury europejskiej, a w wypadku niektórych — jak np. Józefa Wilkonia, Antoniego Boratyńskiego, Bohdana Butenki, Zbigniewa Rychlickiego, Elżbiety Gaudasińskiej — również kultury światowej. W tamtych czasach, jak wiele innych osób, zbierałam książki dla dzieci, traktując to jako hobby. Natomiast książka przestrzenią komunikacji z dzieckiem stała się dla mnie wraz z wrośnięciem w jej świat mojego synka. I tak już zostało. Wszystkie inne dziedziny kreatywności artystycznej przestały mnie interesować. Po latach widzę, że mój start jako projektanta przestrzeni mieszkalnej, teatralnej czy wystawienniczej zaważył na moim sposobie pracy nad książką. Postrzegam ją przede wszystkim jako przestrzeń wspólną autora, ilustratora i czytelnika. Z tego punktu widzenia najważniejsza jest dla mnie narracja plastyczna rozumiana jako sposób opowiadania — a więc to, co dzieje się w czasie, to, co między kartkami.


The Balloon Sailors, tekst: Diane Swanson, wydawca: Annick Press

Otrzymała Pani pierwszą nagrodę na Biennale Sztuki dla Dziecka w Poznaniu za ilustracje do „Pinokia" Carla Collodiego. Proszę powiedzieć, teraz, z perspektywy czasu, czy takie nagrody pomagają w karierze?

Otrzymana nagroda nie miała bezpośredniego przełożenia na liczbę propozycji wydawniczych. Natomiast pomogła mi w samoocenie, a co za tym idzie — w samookreśleniu. Dodała odwagi w poszukiwaniu współpracy z wydawnictwami. Stała się ważnym elementem mojego dossier. W sensie dosłownym była dla mnie nagrodą fundamentalną. Dzisiaj młodzież artystyczna teoretycznie ma większe możliwości wykorzystania konkursów w budowaniu profesjonalnej kariery. Niestety, są to konkursy międzynarodowe, organizowane za granicą. W kraju ciągle brakuje zielonego światła dla działań kreujących dobrą książkę. Biennale Sztuki dla Dziecka istnieje do dziś, ale konkurs już nie. Współczesny wydawca polski porusza się głównie na rynku krajowym. Nie chce i nie potrafi korzystać z dorobku konkursów — ani w sensie marketingowym, ani wydawniczym. Nie chce również promować polskiej książki na rynkach zagranicznych. Z tej przyczyny profesjonalne drogi młodych ilustratorów i polskich wydawców krzyżują się zbyt rzadko.


Moje-nie moje, tekst: Liliana Bardijewska, wydawca: Ezop

Jakie jest Pani największe osiągnięcie?

W kategoriach profesjonalnych największym sukcesem było zdobycie medalu na Międzynarodowym Biennale Ilustracji w Bratysławie za ilustracje do opowiadania Anny Onichimowskiej „Sen, który odszedł”. BIB jest konkursem, w którym ocenie jury poddawane są ilustracje z książek wydanych. To warunek. Tak więc największym osiągnięciem było nawiązanie współpracy z Ezopem, który podjął decyzję o wydaniu książki. „Sen, który odszedł” ukazał się w roku 2001. Podobne uczucie mam, ciesząc się z — wydanej w zeszłym roku przez GWP — malutkiej książeczki, będącej opracowaniem wiersza „Nie wiem KTO” Danuty Wawiłow. Mało brakowało, a książeczka nie ujrzałaby światła dziennego. Jej niekomercyjny charakter do tej pory budzi entuzjazm jurorów konkursów krajowych i dezaprobatę potencjalnych czytelników.


Dzikie łabędzie, tekst: H.Ch. Andersen, wydawca: Prószyński i spółka

Co mogłaby Pani doradzić młodym twórcom, chcącym zająć się tworzeniem ilustracji do książek dla dzieci? O czym powinni pamiętać?

Dlaczego chcą to robić.

A jak wygląda Pani praca nad książką? Może zechciałaby Pani o tym opowiedzieć na przykładzie „Snu, który odszedł"?

Dla mnie podstawą pracy nad książką jest praca nad podziałami tekstu. Trzeba rozszyfrować rytmy opowiadania: emocjonalny i strukturalny. Na tym etapie autor tekstu powinien odnieść się do powstającego opracowania. Z projektu wstępnego wynika gęstość ilustracji i ich rozmiar. To z kolei określa standard książki. Następuje czas uzgodnień z wydawcą planującym budżet książki. Zgoda wszystkich stron określa dołki startowe. Od tego momentu zaczyna się praca nad samymi ilustracjami. W wypadku „Snu…” wątpliwości, zwłaszcza techniczne, dotyczyły druku ciemnych ilustracji. Treść opowiadania przekładać się miała na coraz ciemniejsze tła zarówno pod tekstem, jak i rysunkiem, tak aby w finale wywołać maksymalny kontrast między nocą a dniem. Słoneczność dnia miała również towarzyszyć młodemu czytelnikowi w postaci zakładki, przypominając, że nawet najdziwniejsze i najstraszniejsze przygody kończą się wraz z przebudzeniem. Książka została wydrukowana na papierze offsetowym. Ten etap tworzenia książki wywołał największe dyskusje. Papier offsetowy ogranicza możliwości reprodukcji oryginału. Ostatecznie, mimo znakomitego druku, odstępstwa okazały się zbyt duże. Po 4 latach książka ukazała się w Niemczech wydrukowana na kredzie. Mimo ilustracji barwniejszej po zreprodukowaniu, książka podobała mi się mniej. Zniknęła tajemnica i puchatość nocy. Błyszczące strony schłodziły temperaturę opowiadania. Decyzja o rodzaju papieru użytego w książce okazała się jedną z ważniejszych decyzji projektowych.

Czy mogłaby Pani zdradzić, jak wygląda współpraca z Agencją Edytorską EZOP, z którą jest Pani związana?

Współpracuję z wieloma wydawnictwami. Do Agencji mam szczególny sentyment, nie tylko z powodu wspólnych sukcesów. Ezopowi towarzyszyłam przy opracowywaniu wstępnych założeń polityki wydawniczej. Nowatorskie i profesjonalne podejście twórców tej agencji otworzyło nowy rozdział w kreowaniu książki dziecięcej na polskim rynku. Niestety, uwarunkowania finansowe ograniczyły działalność wydawnictwa. Przez 5 lat swojej działalności wielokrotnie nagradzany Ezop wydał tyle książek, ile Nasza Księgarnia wydawała w latach 70. przez jeden miesiąc.


Żółta zasypianka, tekst: Anna Onichimowska, wydawca: Fro9

Jakie są Pani najbliższe plany?

 

Wyjazd do Bratysławy na XX Biennale Ilustracji, tym razem w potrójnej roli: uczestnika konkursu ilustratorskiego, delegata PS IBBY (International Board on Books for Young People), oraz kuratora (wraz z Małgorzatą Bieńkowską) wystawy Nagrody Polskiej Sekcji IBBY wpisanej w imprezy towarzyszące inauguracji biennale. Biennale stanowi forum dla międzynarodowych spotkań ludzi książki: przedstawicieli muzeów książki dziecięcej, stowarzyszeń na rzecz jakości książki dziecięcej, animatorów projektów międzynarodowych, krytyków, autorów, ilustratorów i tłumaczy.

Nasze wejście do Unii Europejskiej otworzyło nowe możliwości kontaktów międzynarodowych poprzez prezentacje sztuki dla dziecka i wymianę na tym polu. Książka dziecięca to znakomity obszar do współpracy międzynarodowej. Mamy nadzieję, że i Polska skorzysta z takiej szansy. Mam też plany bardziej osobiste. Na stole czeka opowiadanie Beaty Ostrowickiej „Bo ja tak chcę”, które będę ilustrować dla wydawnictwa Literatura.

Dziękuję za rozmowę.