komitet

Wywiady z członkami Komitetu Honorowego ŁESK 2016

Poniżej przedstawiamy wywiady z członkami Komitetu Honorowego wspierającego starania Łodzi o uzyskanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku, wśród których znajdują się wybitni przedstawiciele świata kultury i polityki. Możemy być szczęśliwi, że inicjatywę popierają wielkie indywidualności nie tylko z Polski, ale i spoza niej (m.in. Richard Demarco i Daniel Libeskind). Większość z nich to osoby silnie związane z Łodzią, identyfikujące się z nią i prawdziwie przejmujące się jej losem. Ich emocjonalna więź z naszym miastem jest widoczna także w charakterze zamieszczonych poniżej wypowiedzi.

Niektórzy z członków Komitetu Honorowego nie podzielają oficjalnego optymizmu, wskazując na problemy pojawiające się w związku z kandydaturą Łodzi. Ich postawa nie wynika jednak z niewiary w wygraną, lecz przeciwnie — z głębokiego przeświadczenia o możliwościach miasta, a jednocześnie o odpowiedzialności, jaka jest z tym związana. Traktujemy ich wypowiedzi jako prawdziwą promocję miasta, które nie uchyla się od stających przed nim wyzwań. Umieszczenie poniższych opinii w tej publikacji świadczy o powadze, z jaką miasto podchodzi do konkursu, nie skrywając swojego wizerunku tylko za propagandą PR. Mamy nadzieję, że sugestie członków Komitetu Honorowego pomogą w jeszcze lepszym przygotowaniu kandydatury Łodzi, co przy wspólnym wysiłku  doprowadzi miasto do wygranej.


 
JACEK SARYUSZ WOLSKI - polityk

Jakie więzi łączą Pana z Łodzią i jak określiłby Pan swój stosunek do tego miasta?

 
Jestem rodowitym łodzianinem. Tutaj chodziłem do szkoły podstawowej, liceum im. Mikołaja Kopernika, w Łodzi też studiowałem i obroniłem doktorat na wydziale ekonomii Uniwersytetu Łódzkiego. Także tutaj założyłem Instytut Europejski i wspierałem wiele różnych inicjatyw, które promują Łódź. W tym mieście urodziły się i wyrosły moje dzieci. Łódź więc to moje miasto i mój dom.

Kiedy patrzy się z perspektywy parlamentu europejskiego, jakie znaczenie ma uczestnictwo w kulturze w procesie integracji europejskiej? I w związku z tym, jakie znaczenie przypisywałby Pan takim inicjatywom, jak Europejska Stolica Kultury?

Unia Europejska to tygiel kulturowy, podobnie jak Łódź, o czym przypomina między innymi Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Wbrew stereotypom bycie w Unii Europejskiej wymaga akcentowania swojej tożsamości narodowej i lokalnej, a tożsamość to — upraszczając — kultura. Ta właśnie szeroko rozumiana wymiana kulturalna pozwala lepiej zrozumieć kulturę innych społeczeństw, a co za tym idzie — ułatwia współprace na różnych polach. Tytuł Europejskiej Stolicy Kultury przede wszystkim pozwala na promocję kultury (polskiej, łódzkiej), pozwala zaistnieć na mapie Europy nie tylko jako punkt krzyżujących się autostrad, ale jako miasto posiadające swoją tożsamość i kulturę.

Jakie są atuty naszego miasta jako kandydata do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury?

To bardzo dobra kandydatura. Mamy bogatą tradycję, ofertę kulturalną i wspaniałych artystów. Łódź ma bardzo żywotne środowiska twórcze, np. Teatr Logos. Ma młodą generację awangardowych artystów, np. z grupy Łódź Kaliska, i znakomite uczelnie artystyczne. Łódź jest mekką, jeżeli chodzi o sztukę filmową itd. Również wielokulturowe korzenie Łodzi sprzyjają naszej kandydaturze.

A w jaki sposób jako członek Komitetu Honorowego może Pan wesprzeć starania o ten tytuł?

Już od dawna aktywnie wspieram je na różnych forach. W kwietniu 2009 roku razem z EC1 Fundacją Łódzką zorganizowałem wystawę w Parlamencie Europejskim w Brukseli pt. „Ulica Parlamentarna”, której celem była promocja naszej kultury i naszego miasta. Wiele pracy przed nami. Nie tylko promocja Łodzi w Unii Europejskiej, czym sie zajmuję jako europoseł ziemi łódzkiej, ale także rozwój inicjatyw kulturalnych Łodzi i jej infrastruktury kulturalnej.

p_trzaskalski

Artur Zaguła rozmawia z Piotrem Trzaskalskim

PIOTR TRZASKALSKI - reżyser

Jakby Pan określił więzi, które łączą Pana z Łodzią i swój stosunek do tego miasta?


Najogólniej można powiedzieć, że to są bardzo głębokie więzi. Uważam, że Łódź stworzyła mnie pod każdym względem. Dała mi bogate i głębokie wykształcenie — najpierw skończyłem kulturoznawstwo, a następnie reżyserię. Z jednej strony dostałem wykształcenie, które dzięki wspaniałym profesorom dało mi wgląd w historię i rozwój kultury. Z drugiej strony była szkoła filmowa z pracującymi twórczo Hasem, Kawalerowiczem, Wójcikiem, którzy niesamowicie inspirowali nas jako młodych adeptów sztuki reżyserskiej.
Tak więc z jednej strony wykształcenie, a z drugiej cała baza plastyczna, ponieważ te obrazy Łodzi, które noszę w sobie, obsesyjnie pojawiają się w każdym z moich filmów. I wiem o tym, już kilkakrotnie miałem możliwość o tym mówić, że jeżeli nawet nakręciłbym film w Stanach czy we Francji, to i tak szukałbym pewnych klimatów, które są klimatami łódzkimi, czyli jakichś bram, podwórek, wielometrowych amfiladowych mieszkań charakterystycznych dla łódzkich starych kamienic.
Łódź jest we mnie wpisana bardzo głęboko przede wszystkim w aspekcie plastycznym, ale również ludzkim. Być może pewien typ aktora, którego szukam — aktora, którego powierzchowność, twarz jest charakterystyczna dla mieszkańca Łodzi włókienniczej — jest spuścizną tego miasta. Szukam określonych typów twarzy, nie wszystkie mi się podobają i wynika to z tego, że tak blisko na tych ulicach i w tych tramwajach człowiek funkcjonował. Tyle lat dojeżdżałem tramwajami z pierwszą, drugą, trzecią zmianą wtedy tętniącej jeszcze życiem włókienniczej Łodzi i te twarze, które wtedy widziałem to nie były twarze, które się widzi teraz. Nasze społeczeństwo wyładniało, co nie znaczy, że zmądrzało. Tamte twarze miały w sobie jakąś biografię, natomiast twarze, które oglądam zza szyby samochodu teraz — bo od tamtego czasu przesiadłem się do innego środka lokomocji — już nie są takie fajne. Niemniej jednak Łódź zawsze będzie dla mnie macierzą — punktem wyjścia.

Co w związku z tym sądzi Pan o kandydaturze Łodzi na Europejską Stolicę Kultury? Jakie jej atuty mogą przybliżyć ją do tego tytułu?

Oczywiście bardzo się cieszę, że Łódź kandyduje i bardzo bym chciał, żeby znalazła swoje miejsce na mapie europejskiej w takiej bądź innej formie. Uważam, że Łódź zasługuje, żeby być miastem europejskim — pytanie tylko, czy my zdążymy coś zrobić w tej jednostce czasu, którą jeszcze mamy, żeby ta Łódź europejską stolicą została.
Jest bardzo mało czasu, to jest jak budowanie reprezentacji Polski pół roku przed następnym meczem, a po ostatnim strasznie źle zagranym. Bierze się trenera (biednego), czy on się nazywa Benhaker, czy inaczej, i on musi coś z tymi chłopcami zrobić, a tych chłopców po prostu nie ma. Posiłkując się tą metaforą, to mamy mało czasu, żeby z tego zaplecza, jakim jest Łódź, coś zrobić. Chciałbym bardzo, bo uważam, że Łódź ma atuty w postaci swojego kulturowego backgroundu ze względu na obecność takich artystów, jak Kobro, Strzemiński czy wybitni artyści filmowi, którzy od lat 50. tworzą historię polskiej kinematografii.
Mamy mnóstwo atutów, jak na miasto w tej części świata. Mamy wspaniałą architekturę, totalnie zaniedbaną, za którą powolutku ktoś tam się nieśmiało bierze. Myślę, że gdybyśmy mieli tyle sprytu i pieniędzy, co Austriacy, to byśmy mieli w Łodzi drugi Wiedeń, bo mamy secesję, neoklasycyzm i bardzo podobną strukturę pomysłu na miasto. Niestety, tej Łodzi zawsze szczęścia brakowało — najpierw była Warszawa i odbudowa stolicy po wojnie, a później inne inicjatywy i trochę jak w piosence Łódź taka szara została. Mam nadzieję, że to można zmienić, choć nie wiem, które pokolenie łodzian to zmieni, nie wiem, czy to, ale  mam nadzieję że coś drgnie.

Może więc właśnie w tym kontekście zapytam o sprawy filmowe. Jak Pan postrzega zmiany, które nastąpiły w przemyśle filmowym w Łodzi? Czy można mieć nadzieję, że dzięki jakimś nowym inicjatywom przywrócimy jej taką pozycję, którą straciła?

Łódź straciła bardzo wiele, tracąc  Wytwórnię Filmów Fabularnych. Na szczęście jednak nie straciła Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, chociaż niewiele brakowało, bo były jakieś szaleńcze pomysły. Ta szkoła cały czas trzyma i ciągnie to miasto, i kto wie, czy nie jest to ostatni taki „parowóz” dziejów, który daje miastu od razu na „dzień dobry” kartę światowego czy europejskiego obywatelstwa. Z kolei czy łódzka filharmonia, łódzkie środowisko muzyczne, łódzcy plastycy dociągną, mimo ogromnych starań, do europejskiego poziomu szkoły filmowej, trudno jest powiedzieć.
Na razie mamy łódzką szkołę filmową i trochę Camerimage, który co prawda, z tego, co słyszałem, ma zmienić siedzibę — byłoby to wielkim nieporozumieniem. Niemniej jednak szkoda, że nie było pomysłu na Wytwórnię Filmów Fabularnych, ponieważ ona dawała przemysłowe zaplecze.
Świetnie w tym temacie poradził sobie Barandov. Czesi wspaniale wymyślili, jak się sprzedać Europie, tzw. zachodniej, więc do Barandova przyjeżdżają Amerykanie, Francuzi, Włosi i robią filmy, udźwiękawiają, tworzą efekty specjalne, bo jest taniej. My na to nie wpadliśmy w ferworze jakichś kłótni charakterystycznych dla nas, Polaków. Coś przegapiliśmy. Czasami jest tak, że miasto podobnie jak człowiek musi trafić w swój moment. Jeśli się zdekoncentruje i coś przegapi, może upaść. Boję się, żebyśmy właśnie tego momentu, jako miasto, nie przegapili.

Jest Pan członkiem komitetu honorowego, który wspiera działania miasta. Czy widzi Pan możliwość jakiegoś dodatkowego wsparcia, np. czy przewiduje Pan realizację projektów związanych z Łodzią, które mogą przyczynić się do wzmocnienia jej kandydatury?

Bardzo mnie ucieszyło — wracając jeszcze do wątku filmowego — istnienie w Łodzi funduszu filmowego. To jest wspaniała sprawa, że można dofinansować film fabularny czy dokumentalny. Niewiele miast zdecydowało się na utworzenie takiego funduszu — Łódź go ma.  
Podsumowując, z moich doświadczeń, takich przelotnych, np. z Festiwalem Dialogu Czterech Kultur, wynika smutne spostrzeżenie, że my się w Łodzi „wspaniale” potrafimy pokłócić i podzielić. To, jak łodziak potrafi się pokłócić z drugim łodziakiem, jest rzeczą niebywałą. Jeżeli stopień kłótliwości i swarliwości naszych łódzkich serc byłby stopniem oceny w ramach tego konkursu, to myślę, że wygraną mielibyśmy zagwarantowaną. Element swarliwości jest tak genialnie wysoki, że mógłby być spokojnie atutem, choć jak wiemy, nie jest.
Gdyby powstała jakaś inicjatywa „ekumenicznie” łącząca te wszystkie zwaśnione urzędy, a serca urzędników magistratu, urzędu marszałkowskiego otworzyłyby się na takie „button up” inicjatywy, to byłoby wspaniale. Gdyby nie trzeba było czekać na decyzje — proste skądinąd — niekiedy całymi miesiącami, to myślę, że Łódź szybciej dobiegłaby do mety, zdecydowanie szybciej i z większym sukcesem. Myślę, że mimo wszystko jakaś iskierka nadziei istnieje i że przynajmniej jeśli przegramy, to — parafrazując to, co powtarzał Wojciech Jerzy Has, że dobrze jest spaść z wysokiego konia — spadniemy z wysokiego konia europejskiego. Oczywiście, jeśli spadniemy — odpukać w niemalowane.

j_robakowski

Artur Zaguła rozmawia z Józefem Robakowskim

JÓZEF ROBAKOWSKI - artysta

Jakie więzi łączą Pana z Łodzią? Jak określiłby Pan swój stosunek do tego miasta?


Moje więzi trwają dość długo, bo mieszkałem tu już w 1947 roku. Mieszkałem na ul. 1 Maja i chodziłem do szkoły powszechnej na Gdańskiej. Przyjechałem tutaj z Gdyni i wtedy Łódź, widziana oczami dziecka, wydawała mi się bardzo ciekawa. Było tu najwięcej kin w Polsce, a ja kino bardzo lubiłem, była też wspaniale skonstruowana stalowa wieża spadochronowa, z której skakał mój starszy brat, no i ŁKS. W szkole też było ciekawie, mimo że to była jakaś obskurna kamienica z maleńkim podwórkiem. No i wydano tutaj „Wicka i Wacka”, wspaniałą opowieść, którą kupiłem na rogu Gdańskiej i 1 Maja. Miałem wtedy kolegę, nazywał się Kozłowski, z którym budowaliśmy skomplikowane aparaty projekcyjne.

Drugie spotkanie z Łodzią to już jest rok 1966, kiedy dostałem się do szkoły filmowej. Wcześniej zdawałem tu w 1958 roku, ale wtedy odpadłem po drugim etapie. Po wyższych studiach w Toruniu dostałem się na wydział operatorski i od tego momentu zaczęła się nowa epoka w moim życiu. Na tę uczelnię bardzo chciałem się dostać, bo miała ona charakter międzynarodowy, bo już wtedy kładziono tu nacisk na nowe media, w których się realizowałem artystycznie w Toruniu. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika mieliśmy silne ugrupowania artystyczne — grupę fotograficzną „ZERO-61” i klub filmowy „Pętla”. Podejrzewam, że te amatorskie działania w Toruniu były inspiracją do stworzenia niezależnego układu artystycznego w PWSFTviT, czyli Warsztatu Formy Filmowej. W Łodzi już na pierwszym roku studiów wiedzieliśmy, że trzeba coś takiego w szkole założyć, bowiem pod koniec lat 60. uczelnia przechodziła kryzys polityczny i programowy. Dopiero dzisiaj widać, jak ważną rolę odegrał Warsztat Formy Filmowej w polskiej sztuce współczesnej. Tak więc bardzo mocno osadziłem się tutaj, postanowiłem tu zamieszkać i związałem się na dobre z tym miastem.

Co więc Pan sądzi na temat kandydatury Łodzi jako Europejskiej Stolicy Kultury? Jakie są atuty naszego miasta?
 
Moim zdaniem tych atutów wcale nie jest dużo. Ciągle jest nim najbardziej znana placówka — Muzeum Sztuki. Może też Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna, która jednak, moim zdaniem, nieco traci międzynarodowy prestiż, chociaż jest w dobrej kondycji, rozwija się, powstało sporo nowych wydziałów, jest silna ekonomicznie, no i wciąż żywy jest jej mit. Ale nie jest to już mit tej elitarnej szkoły, która wychowała tylu wybitnych reżyserów i operatorów. To byłyby te dwa miejsca.

Wiadomo, że w Łodzi istnieje dość silny ruch teatralny i muzyczny, gorzej już z literackim i plastycznym. To wątłe środowisko artystyczne można zebrać na jakimś wernisażu, np. w Atlasie Sztuki, i wtedy okazuje się, że to jest jakieś 60–70 osób. Próbowałem jakoś je poszerzać, animując sytuacje związane np. ze środowiskami żydowskimi. Zrobiłem stronę internetową dla Jung Idysz, ale to właściwie nic nie dało. Strona jest, nawet bardzo ładna, świetnie funkcjonuje, ale jak próbowałem nawiązać z tym środowiskiem bliższy kontakt, to okazało się, że jest niewielkie. 

Czy widoczna jest według Pana polityka zmiany wizerunku miasta z ośrodka przemysłowego na ośrodek nowych technologii i przemysłów kultury? Jaki udział mają w tym sztuki wizualne?

Słabo to widzę. Mamy w naszym mieście ciągle jakieś nieporozumienia w obrębie władzy. To nie są dobre „awanturki”, to wszystko idzie w Polskę, a my wszyscy czekamy i liczymy na to, że to się zmieni. Te „akcje” administracji niezmiernie szkodzą całemu środowisku artystycznemu. Onegdaj zabrano nam dom Stowarzyszenia Twórców Kultury, popularny SPATIF, gdzie się zbieraliśmy. W zamian miasto nie dało nic. Spowodowało to bezpowrotne rozbicie środowiska aktywnego w latach 70./80., a w tej chwili niezmiernie trudno jest je odtworzyć, bo ono wymaga odpowiednio rozumianej niezależności od wszechpanującej administracji. Ta zła aura, mimo że są jakieś nowe miejsca, powoduje bezruch i nostalgię.

Mogłoby się wydawać, że dzięki nowej placówce Muzeum Sztuki (MS2) będzie lepiej, ale te zmiany przebiegają zbyt ślamazarnie, bo energia i charakterystyczna dla tego środowiska bezinteresowność gdzieś się rozmyła. Jak się dokładnie przyjrzeć funkcjonowaniu tzw. łódzkiej kultury, to te „administracyjne” gesty, moim zdaniem, są udawane, nie niosą autentycznej satysfakcji pracującym tu ludziom kultury. Wydaje mi się, że nowemu dyrektorowi trudno jest zbudować aktywne twórcze środowisko, ponieważ jest to długi i skomplikowany proces. Ja te wątłe zmiany widzę mało optymistycznie, dlatego wolę być łodzianinem po swojemu. Jest w tym mieście parę silnych postaci i one budują jego prestiż po swojemu, czyli prywatnie. A te prywatne gesty są silne i autentyczne, dlatego sprawiają, że o Łodzi się czasami mówi.  
 
Uważa Pan więc, że Łódź straciła nieco swoją siłę w dziedzinie artystycznej w porównaniu z czasami wcześniejszymi, np. okresem działania w Muzeum Sztuki Ryszarda Stanisławskiego?

W tej chwili, jak już mówiłem, brakuje zintegrowanego środowiska, ponieważ ono się rozpadło, wyalienowało, straciło swoją dynamikę, którą miało w latach 70. Myśmy się wówczas szczycili tym, że jest to miasto multimedialne, że tylko tu mogła się odbyć międzynarodowa wystawa „Konstrukcja w procesie”. Teraz w tych nostalgicznych nastrojach ciężko coś wartościowego zbudować, dlatego sądzę, że z polecenia władzy łódzkie Biennale też ma małe szanse powodzenia. Nie ma już w tym mieście ludzi chętnych, którzy robią coś za darmo — organizują poważne imprezy artystyczne, tracąc swój drogocenny prywatny czas.

W jaki więc sposób jako członek komitetu honorowego wspiera Pan działania w celu uzyskaniu tytułu? I czy przewiduje Pan w najbliższym czasie jakieś projekty związane z Łodzią jako miastem kultury.

Ja jestem właściwie takim członkiem atrapą. Po 2 latach, od kiedy się na to zgodziłem, po raz pierwszy o tym rozmawiamy, stąd z mojej strony pewna obojętność, która się w tej sprawie teraz objawia. Brakuje ścisłego kontaktu, chęci wciągnięcia członków komitetu honorowego do działań na rzecz Łodzi jako Europejskiej Stolicy Kultury.

Miejmy nadzieję, że to się zmieni. Dziękuję bardzo. 

m_urbaniak

Artur Zaguła rozmawia z Michałem Urbaniakiem

MICHAŁ URBANIAK - muzyk

Jak określiłby Pan więzi, które łączą Pana z Łodzią i swój stosunek do tego miasta?


Mimo że urodziłem się w Warszawie, to jestem łodzianinem, ponieważ wychowałem się w Łodzi i właściwie tutaj przez większą część młodego życia był mój dom. Tutaj też zdałem sobie sprawę, że świat jest mały i że długo tu nie zostanę. Tak naprawdę trudno mi być w jednym miejscu, a jeżeli mam już gdzieś odpoczywać, to tylko na Manhattanie. Niektórzy lubią Rivierę czy południowe Włochy, te miejsca są ładne, albo Szwajcarię, choć tam jest gorzej niż w Polsce za komuny — mówię to z doświadczenia, bo wszędzie tam mieszkałem. Łódź za to jest dla mnie najbardziej rodzinnym miastem.

Czy sądzi Pan, że ma ono szansę na uzyskanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury? Jakie widzi Pan atuty Łodzi?

Atuty są wielkie, bo to jest wspaniałe, żywotne miasto, a jedyną jego tragedią i chyba największą jest to, że jest za blisko lub za daleko Warszawy. Dzięki komunikacji miasta się przybliżają do siebie na dobre i na złe, a obawiam się, że w tej okolicy to Warszawa będzie sobie uzurpować prawo do bycia stolicą kultury, chociażby z tego powodu, że jest stolicą Polski. Na pewne sprawy Warszawa ma monopol.
Łódź ma wielki potencjał, szczególnie kulturalny — jeśli weźmie się pod uwagę np. Oscary, nagrodę Grammy oraz inne nagrody, to otrzymało je bardzo wielu łodzian. Tylko że wyjeżdżali je odbierać z Austrii, Niemiec, z Nowego Jorku albo nawet z Warszawy, ale nie z Łodzi, która ich ukształtowała.

A jak Pan odbiera politykę zmiany wizerunku miasta z przemysłowego na ośrodek nowych technologii i przemysłów kultury. Czy to się może udać?

Nie znam się na ekonomii, bo przemyślenia właśnie w tym temacie są chyba najważniejsze. Ale skoro tak łatwo można pozbyć się wszystkich przemysłowych ośrodków, manufaktur i pozamieniać je na sklepy, ośrodki kultury, to być może jest to dobre. Ja nie orientuję się w tych przeliczeniach, ale ktoś to musiał przeliczyć i zaplanować — dziecinadą byłoby, gdyby nikt tego nie zrobił.

Jest Pan członkiem komitetu honorowego, który wspiera starania Łodzi o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Czy planuje Pan realizację projektów związanych z naszym miastem, które mogą pomóc mu w tych staraniach?

Tak, mam tutaj fundację (Urbaniak.com), z którą działamy na polu rozwoju nowych technologii w muzyce oraz edukacji muzycznej. Są to działania edukacyjne w zakresie kultury muzyki rytmicznej, która jest bardzo niska wśród słuchaczy, a także wśród wykonawców w Polsce. W innych krajach europejskich wygląda to dużo lepiej, a w Stanach wręcz genialnie.

Jak więc Pan widzi rozwój sceny muzycznej w Łodzi i co sądzi Pan na temat Łódzkiej Filharmonii, w której grał Pan koncert finałowy w ramach festiwalu „Kolory Polski” niedługo po koncercie Kronos Quartet. Czy Filharmonia otwiera się na nowe trendy?

Filharmonia, na którą wszyscy czekali… Ona już dawno otworzyła się na nowe trendy. W roku 1995 w Częstochowie byłem jednym z tych, którzy kreowali modę na występy w filharmonii muzyków grających różne gatunki. Wtedy też pierwszy raz w historii raper wystąpił z orkiestrą symfoniczną. To było duże przeżycie, ale również z perspektywy czasu duże wydarzenie, które ośmieliło wielu innych ludzi do tego, żeby przeprowadzać takie eksperymenty.
Jeździliśmy w różnych składach, z raperem i bez, ze smyczkami, po całym świecie i edukowaliśmy. Podobnie jak wtedy, kiedy byłem bardzo młody, za czasów zatwardziałego komunizmu, kiedy to dziesięć filharmonii przez dziesięć miesięcy w roku organizowało audycje szkolne. Co miesiąc jeden tydzień poświęcony był jazzowi i my mieliśmy przyjemność jeździć po wsiach, miasteczkach z wykładami i przykładami tego, co to jest jazz. To była genialna sprawa i szkoda, że nie ma miejsca także teraz.
Słowo ‘jazz’ zostało z jednej strony poszerzone o hip hop i pewne nowoczesne nurty, które tak samo jak jazz swingują, czyli mają tę samą kulturę rytmiczną, te same wyprzedzenia, kopy i podobne kołysania. Dużo jest jednak również pseudomuzyki. Kiedy dostałem zapytanie z Ministerstwa Kultury, czy mogę zrobić projekt z jazzem i Chopinem, odpowiedziałem, że nie. Chopin i jazz to jest zbyt duże nadużycie, które uniemożliwi odbiór jednego i drugiego. Pomysłem natomiast może być hip hop i Chopin, która da szansę konkretnemu odbiorcy dowiedzieć się, kto to jest Chopin, szczególnie za granicą, gdzie pokolenie młodych ludzi myśli, że jest on francuskim kompozytorem.

 
Rozmawiał: Artur Zaguła