To będzie mój pierwszy prawdziwie optymistyczny felieton. Zadany temat: muzyka. Mógłbym ostentacyjnie ponarzekać, popsioczyć na politykę firm fonograficznych, mediów, wszechobecne klezmerstwo. Ale nie chcę. Staram się cały czas - mimo chwil autentycznego zwątpienia - wierzyć w sens tego, co robię. Na razie jakoś się udaje.

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nawet na początku optymistycznego tekstu nie stwierdził: tak, jest źle. Muzycy mają ciężkie życie. Media popularyzują to, co głupie i schlebiające masowym gustom (a wiadomo, że wszystko, co masowe prędzej czy później musi okazać się zgubne), duże firmy fonograficzne zmuszają do bolesnych kompromisów (nie płacąc w zamian prawie nic), a branża reklamowa kusi dużymi pieniędzmi – takie sytuacje owocują depresją, alkoholizmem, narkomanią, chorobami serca, rozwodami, a w skrajnych przypadkach śmiercią (niezły wstęp jak na prawdziwie optymistyczny felieton!).

No tak, wszystko to prawda, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Świat w swej większej części jest głupi, źle zorganizowany, kłamliwy, rozpolitykowany, szary, brzydki, urynkowiony, niezrozumiały, bezsensowny i ogólnie nie dla ludzi (przypominam: to jest optymistyczny felieton!), ale co z tego. Przecież mimo że wszystko to pewne jak amen w pacierzu, dalej chce się nam w tym uczestniczyć. Pomimo wszystkich przeciwności losu (a może właśnie dzięki nim) muzyka rozwija się świetnie. Wypromowaniu jednej wielkiej, nadmuchanej gwiazdy popu towarzyszą narodziny tysiąca świetnych projektów młodych ludzi. Mam tu na myśli całe stylistyczne spektrum współczesnej muzyki: od hip hopu, przez muzykę gitarową, aż po elektroniczną awangardę (choć coraz trudniej obecnie być w awangardzie – ale co z tego!).

Nie znam dziedziny sztuki (być może wynika to z mojej ignorancji), która byłaby tak żywotna i rozwojowa (a jednocześnie wpływowa) jak współczesna muzyka. Wystarczy spojrzeć na barwny kalejdoskop tego, co miało miejsce przez ostatnie pół wieku – choćby gigantyczna ekspansja tzw. muzyki popularnej, ale nie tylko jej – żeby wpaść w osłupienie. Wydarzyło się naprawdę wiele. I dzieje się nadal. Nikt mi nie wmówi, że wszystko już było i jesteśmy skazani na powielanie zużytych klisz. Nawet jeśli tak jest, to muzycy zawsze wymyślą coś, żeby nie dać sobie wmówić tej obezwładniającej tezy. Powielanie klisz też może być pasjonujące i twórcze – wbrew obiegowym opiniom, wszechwiedzącym krytykom, skretyniałym mediom i firmom fonograficznym. W uporze, charakteryzującym artystów zarówno dużego, jak i małego formatu jest coś fascynującego. Przypomina mi się słynna anegdota o Johnie Cage’u, który usłyszawszy od swojego profesora, że nie ma szans na bycie prawdziwym kompozytorem, ponieważ nie ma pojęcia o harmonii, odpowiedział: „Tak?! To ja będę walił głową w ten mur i z tego zrobię muzykę”. I zrobił.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Nie ma co narzekać. Albo może inaczej – można narzekać, o ile robi się to w twórczy sposób. Defetystów nie sieją, prawdziwych artystów na szczęście też nie. Rozwój internetowych społeczności wspomaga rozprzestrzenianie się „wirusa” muzyki. Coraz łatwiej można dotrzeć do niej poza oficjalnym obiegiem (wystarczy wspomnieć podręcznikowy już przykład Arctic Monkeys). Nowe technologie rodzą nowe możliwości odbioru. Przenośne odtwarzacze MP3 zdolne są pomieścić gigantyczne ilości dźwięku. Oczywiście należy przy tym pamiętać, że muzyka to nie gigabajty, tylko nuty (osobiście jestem zwolennikiem winyli, bo z ich „obsługą” wiąże się pewien rytuał, nadający odbiorowi muzyki jakiś – przepraszam za patos – „mistyczny” walor), ale prawdziwi fani z pewnością to wiedzą.

Jestem przekonany, że będzie dobrze. Nawet gdyby miało nie być dobrze, to będzie. Ta paradoksalna teza napędza wszystkich pasjonatów, których nie brakuje zarówno wśród twórców, jak i odbiorców. Nawet jeśli czasem się mylimy, nie stroimy, gramy nie w rytm, sprzęgamy, gramy dla pustej sali, to będziemy robić to nadal, na jak najszerszą skalę. (Mówiąc „my”, mam na myśli całą muzyczną społeczność, za której część nieskromnie się uważam). Podejrzewam, że publiczności również nie zabraknie. A jeśli nawet tak, to co z tego?