Prawdopodobnie dla większości ludzi film w Internecie to trzyminutowy clip na Youtube. Mówiąc „film” mamy na myśli fabularny, tradycyjny utwór audiowizualny, a widz najczęściej kojarzy się z biernym obserwatorem tego, co dzieje się na ekranie. Już 22 września w Łodzi rozpoczyna się Filmteractive Festival – festiwal poświęcony sztuce wideo w Internecie oraz branży interaktywnej. Z tej właśnie okazji odbędzie się pokaz największego, niekomercyjnego filmu interaktywnego „Sufferrosa” w reżyserii Dawida Marcinkowskiego - zdobywcy wielu nagród, nominowanego m. in. do Oscarów Internetu - The Webby Awards.

Innowacyjność dzieła polega na przekazaniu widzowi możliwości kontroli fabuły. Widz nie jest już tylko obserwatorem akcji, ale poprzez kliknięcia decyduje o rozwinięciu filmu. Co najważniejsze – staje się nie tylko głównym bohaterem, ale również twórcą. To, co dzieje się  na ekranie zależy tylko i wyłącznie od „kliknięć” myszką komputera. Zabawa z „Sufferrosą” nie polega jedynie na decyzyjności i możliwości zmian. Film pełen jest odwołań do literatury, kina noir i muzyki. „Sufferrosa” to ponad 120 scen, kilka alternatywnych zakończeń, Beata Tyszkiewicz, Maciej Kozłowski i Michał Urbaniak w obsadzie, ale przede wszystkim możliwość czynnego udziału w tworzeniu i przebiegu akcji.

Na projekcję filmu zapraszamy już 23 września do Szkoły Filmowej w Łodzi.

Co było powodem rozpoczęcia pracy artystycznej w Internecie?

Na początku 2000 roku Flashowa estetyka internetu była dla mnie czymś niezwykle swieżym i ekscytującym. Prace takich designerów, jak Yugo Nakamur do dziś powalają. Przede wszystkim interesowałem się tym, jak interaktywność wpływa na opowiadanie historii.
 
Jak zmieniły się potrzeby widza na przełomie lat? Czy tradycyjna, linearna forma filmu już nie wystarczy, aby przyciągnąć uwagę widza?

Ludzie wychowani na internecie i grach komputerowych wkraczają w dorosłość. Jak w latach 80. za sprawą MTV szybki montaż wideoklipu stał się czymś normalnym, tak interaktywność czy nieliniowość jest teraz czymś oczywistym.

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział Pan, że „pokolenie siedzące na kanapie przed telewizorem odchodzi w niebyt” - czy oznacza to, że nieinteraktywne dzieła również odejdą do lamusa?

Ludzie wpatrujący sie całymi dniami w telewizor to emeryci. Natomiast ludzie spędzający 15 godzin dziennie w Internecie to idioci. Wszystko jest kwestią proporcji.

Kim jest dla Pana „widz aktywny? Jak zaktywizował Pan widza na potrzeby projektu „Sufferrosa”?

Widz decyduje o rozwoju fabuły. Gdy „klika”, fabula się rozwija, a gdy przestaje „klikać” - zatrzymuje się. To proste.

Projekt „Sufferrosa” powstawał prawie 10 lat,prace rozpoczęły się w 2000 roku. Dlaczego tak długo odbywały się przygotowania do filmu?

Brak pieniędzy. „Sufferrosa” jest projektem niekomercyjnym. Rzadko się zdarza, aby projekt tej skali był non-profit. W przypadku mojego filmu wchodzisz na stronę (www.sufferrosa.com) i oglądasz go za darmo. Dlatego zadedykowałem film muzykom z zespołu KLF, Billemu Drummondowi i Jimmiemu Cauty. Na początku lat 90. odnieśli gigantyczny sukces artystyczny i komercyjny, a to, co zarobili spalili w ognisku - 1000 000 funtów.


SUFFERROSA, Screen, Foto: Kasia Kifert

 
„Sufferrosa” miała bardzo niski budżet. Jak udało się Panu zaangażować tak znane postaci, jak Beatę Tyszkiewicz i Macieja Kozłowskiego, projektantkę mody Gosię Baczyńską, modelkę Agnieszkę Maciąg? Szczególnie ciekawi mnie jednak zaangażowanie Beaty Tyszkiewicz, dla której tak innowacyjny projekt - chociażby ze względu na barierę pokoleniową - musiał być sporym wyzwaniem.

Wszystkim aktorom podobał się temat, role, które im zaproponowałem oraz pomysł labiryntu filmowego jakim jest „Sufferrosa”. Zwróć uwagę, że wszyscy aktorzy grają postaci mocno odbiegające od ich emploi. Dużo tu groteski i żartu. Michał Urbaniak to rosyjski generał, który czeka na operację zamiany płci, Gosia Baczyńska jest szefową terrorystycznego komanda, które wysadza w powietrze kliniki plastyczne.

Nie ma czegoś takiego jak bariera pokoleniowa w przypadku Beaty Tyszkiewicz czy innych aktorów starszego pokolenia. To otwarci, zdystansowani ludzie z poczuciem humoru. Grali w świetnych filmach, zjechali świat. Sądzę, że problem jest raczej  z częścią młodych aktorów celebrytów. Oni są „zaczadzeni graniem” w tych wszystkich żenujących filmach.

„Digital storytelling” to termin, który pojawia się na Pańskiej stronie internetowej. Dlaczego Sieć może się wydać lepsza do opowiadania historii?  A może też w jakiś sposób ogranicza?

Robię film na swoim laptopie w kuchni, wrzucam go do Internetu, a kilka dni później dostaje zaproszenie na Filipiny. Tak to działa. Trudno mówić o ograniczeniach.
Oczywiście generuje to inne problemy, np. kwestie związane z nadmiarem produkcji itp. Polecam film „PressPausePlay”, ktory opowiada o wadach i zaletach tworzenia  w czasach - ok... użyję tego wyświechtanego terminu - „cyfrowej rewolucji”.

Pierwsze pomysły scenariusza nawiązywały do „The Fountain” – czy inspiruje się Pan Darrenem Aronofskym?

Nie. W 2004 napisałem wariant scenariusza „Sufferrosy”, w którym pojawiła się postać Juana Ponce De Leona, hiszpańskiego konkwistadora i poszukiwacza fontanny wiecznej młodości. Gdy dowiedziałem się, że jest to jeden z bohaterów Aronofskiego, zrezygnowałem z tego wątku.


Jest Pan autorem kilku form webeo – „Smolik Attitude” oraz clipów Marii Peszek. Jaka jest zatem różnica między pracą przy tradycyjnym  a interaktywnym clipie?

Widz od pierwszych sekund może bawić się obrazem i historią. Ma swobodę. Za każdym razem może zobaczyć clip w innej wersji.

„Sufferrosa” to projekt niezwykle nowoczesny – skąd pomysł na połączenie nowoczesności z wyraźnym odwołaniem do starej tradycji filmu noir?

Wolę stare filmy. Czarny kryminał z lat 40., science fiction z lat 50., filmy lat 60/70. Ostatnio spaghetti western. Zobacz filmy Buñuela. To jest mocne. Teraz poza Larsem von Trierem kino jest grzeczne.


SUFFERROSA, Screen, Foto: Klaudiusz Dwulit

 
„Każdy film ma swój początek, środek i koniec” - to cytat z Godarda, który zdaje się być mottem Pańskiej twórczości. Jak inspirował Pana Godard  w trakcie pracy na „Sufferrosą”?

W skrócie… „Sufferrosa” jest remixem filmu „Alphaville”. Ivan Johnson, Carlos  i Rosa von Braun to postaci z tego filmu. Zobacz „Alphaville”, zobacz „Sufferrosę”  i znajdź 100 różnic.

Oglądając film, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest w nim niezwykłe podobieństwo do ciężkich, mrocznych klimatów Davida Lyncha. Jakimi jeszcze postaciami filmu, sztuki, muzyki, literatury inspiruje się Pan przy tworzeniu?

Tak. Wszystko, co mroczne to Lynch. W „Sufferrosie” są może 2 sceny będące pastiszem Lyncha. Ale to tyle. Zbyt charakterystyczna stylistyka, żeby sie do niej odnosić wprost. Zobacz taki śmieszny film "Nieruchomy poruszyciel" Barczyka. To jest 300% Lyncha w Lynchu. Moje inspiracje to W. J. Has, Jan Potocki, czyli „Rękopis znaleziony w Saragossie”, Vernon Sullivan, Italo Calvino, Dieter Bohlen…

Co sądzi Pan nt. kina 3D?

Średnio mnie to intersuje. Ciekaw jestem dokumentów w 3D i nowego „Obcego”  w reżyserii Ridleya Scotta. Bardziej interesuje mnie virtual reality. To będzie przełom.
 
Pana film traktuje o kulcie piękna. Skąd pomysł na stworzenie filmu dotyczącego tego tematu? Jak powstała idea „rejuwenalizacji”?

Kult piękna to nie wymysł XXI wieku. Nigdy natomiast nie miał tak silnego wpływu na percepcje milionów ludzi. Większość kobiet wierzy w nieistniejące wizerunki, miliony starają się do nich upodobnić. Zresztą nie dotyczy to tylko kobiet. Spójrz na Krzysztofa Ibisza.

Otrzymał Pan wiele nagród. „Sufferrosa” odniosła międzynarodowy sukces, pokazywana została w wielu krajach, a niedawno otrzymała nominację do Internetowych Oscarów - wspomnianych wcześniej The Webby Awards. Które osiągnięcie (również spośród niewymienionych przeze mnie) najbardziej Pana satysfakcjonuje?

Webby Awards to najważniejsza nagroda. To pierwszy polski film, który został nominowany do Webby.

Za Peterem Greenawayem powtórzył Pan, że „kino jako produkt XX w. jest martwe” - czy to oznacza, że tradycyjna, linearna forma to przeszłość? Jaka jest Pańska wizja sztuki filmowej za kilka lat?

Greenaway lubi kontrowersyjne hasła. Zgadzam sie z nim, że kino najlepsze lata ma za sobą. Jak mówiłem, oglądam głównie kino z lat 40. - 70. i nie jest to żaden snobizm. Nawet zwykłe kino komercyjne z tamtego okresu to kosmos w porównaniu z tym, co teraz powstaje. Sądzę, że w niedługim czasie kino, gry komputerowe oraz virtual reality stopią się w jedno.


Sufferrosa Hires Klon Foto: Kasia Kifert

 
Poza autorskim projektem „Sufferrosa” jest Pan twórcą przedsięwzięcia „Nokia Naznaczeni”, pracował Pan także dla firmy Adidas, w tym nad ich kampanią outdoorową – widzi Pan siebie w filmie, reklamie czy może clipach muzycznych?

Interesuje mnie opowiadanie historii. Nie ma znaczenia w jakim medium.

Jakie są pańskie najbliższe plany? Szykuje się kolejny duży projekt?

Lada dzień będzie miał premierę interaktywny wideoklip dla Smolika - lasery, mutanci z kosmosu, superbohaterowie. To nasz hołd dla kina science fiction z lat 50.

Wyjechał Pan tworzyć w Londynie. Czy Wielka Brytania daje większe możliwości rozwoju, lepsze perspektywy dla osób tworzących formy interaktywne na granicy filmu i internetu?

W Polsce nie ma perspektyw. Zapomnij. Brzmi to słabo, ale nie ma się co oszukiwać. „Sufferrosa” została całkowicie zignorowana przez środowisko filmowe. Zainteresowanie zerowe. Propozycje napłynęły z UK, Kanady, USA czy Hiszpanii. Wiesz, w Polsce ciągle działa ten schemat: zrobisz coś nowatorskiego i dopóki nie odniesiesz sukcesu za granicą, nikt się tobą w Polsce nie zainteresuje. Zobacz, nawet nasz wywiad ma miejsce rok po premierze. W momencie, gdy dostałem nominację do Webby.

Myśli Pan o wyreżyserowaniu tradycyjnej, linearnej fabuły - filmu, w którym interfejsem będzie nie ekran komputera, ale ekran w sali kinowej?

Tak

Z Dawidem Marcinkowskim, reżyserem filmu "Sufferosa", rozmawiała Daria Głowacka.