Jak mówi wszyscy znajomi uważają go za szaleńca, pracuje praktycznie non stop, od dwóch lat nie miał więcej wolnego niż cztery dni weekendowe, bez żadnego urlopu. Jego ambicją jest to by tworzyć produkt, który będzie przygodą intelektualną, a nie tylko „szybką jazdą” z popcornem w ręku.

Zacznijmy od pytania, dlaczego jesteś w niedzielę w pracy.

A dlaczego Ty w niedzielę pracujesz?

Dlaczego to robimy?

Z jednej strony to na pewno jest kwestia charakteru i robienia czegoś na własny rachunek, we własny sposób, po swojemu, jak to się mówi – bez oglądania się na innych. Chcemy podejmować ryzyko porażek, nie boimy się tego. Jednocześnie się uczymy, doskonalimy w tym, żeby być coraz lepszym, efektywniejszym. Jednak przede wszystkim jest to kwestia robienia czegoś z pasją. Myślę, że od tego trzeba byłoby wyjść. Bez tej pasji trudno mówić o czymś, co robimy po dwanaście, czternaście godzin dziennie, łącznie z sobotą i niedzielą.

Co na to twoja rodzina?

Generalnie wszyscy moi znajomi uważają mnie za szaleńca. Nie jest to normalne, że człowiek poświęca pracy taką ilość czasu. A rodzina jest wyrozumiała. Gdyby nie było wsparcia rodziny, to człowiek pracowałby dużo gorzej. Rodzina toleruje moją nieobecność,  bo wie, że robię to, co lubię.

A czym żona się zajmuje?

Jest architektem, ma wolny zawód. Z racji tego, że miała do czynienia z szaleńcami, ma wielu przyjaciół w środowisku artystycznym. Była jedną z pierwszych muz Łodzi Kaliskiej, przyjaźni się z nimi od 30 lat. Rozumie więc ten stan umysłu, który jest cały czas pod napięciem i dąży do zintensyfikowania różnych przeżyć, a jednocześnie jakby kreowania nowej rzeczywistości – Na tym chyba nam zależy, chcemy coś zmienić. Chcemy zmienić otoczenie, chcemy zmienić... świat. To za duże słowo, bo nie jesteśmy rewolucjonistami. Chociaż na swoim polu, w pewnym wąskim zakresie, podejmujemy jakąś walkę z cieniami, porywamy się z motyką na słońce.

Czy praca, jaką wykonujesz jest opłacalna? Robisz to, co robisz, poświęcasz temu czas. Czy to jest biznes?

Dążę do tego, żeby to było biznesem, żeby różne projekcje intelektualne zamieniały się na pieniądze, aby pewne wartości autorskie przynosiłyby taki dochód, który pozwoliłby mi się z tego utrzymać. Ale jak wiemy, w świecie artystycznym – a ta dzialność, którą prowadzę, jest tak naprawdę na styku biznesu i sztuki – nie zawsze to wychodzi. Jeden na stu malarzy zdobywa poklask i staje się dobrze prosperującym artystą. Inni, by przeżyć, robią często rzeczy, którymi nie chcieliby się zajmować.

Myślę, że ja należę do takich ludzi, którzy nie znają słowa „nie można” albo „niemożliwe” i podejmuję próby, przynajmniej staram się zrobić coś na tyle, na ile pozwalają mi moje umiejętności, kompetencje, wiedza. Uważam, że nie ma tak naprawdę rzeczy, której nie można byłoby zrobić. Oczywiście do tego potrzebnych jest wiele elementów, jednym z nich na pewno są pieniądze.

No właśnie. Podejrzewam, że mniejsza byłaby akceptacja rodziny tego, czym się zajmujesz, gdyby to nie miało sensu finansowego. Gdybyś nie przynosił pieniędzy do domu, to czy żona byłaby równie wyrozumiała?

Były takie okresy kiedy nie przynosiłem pieniędzy i to żona pracowała na dom. Staram się po prostu patrzeć na to realistycznie i chociażby pokrywać koszty udziału w rodzinie w takim zakresie, na ile mi pozwalają finanse firmowe.

Natomiast nie jest to rzecz, która pozwoli chociażby na odłożenie pieniędzy, na wyjechanie na wycieczkę dookoła świata – na to, żeby po prostu móc cieszyć się życiem i mieć dużo wolnego czasu, kiedy powinno się go mieć. Pracuję praktycznie non stop, od dwóch lat nie miałem więcej wolnego niż cztery dni weekendowe, bez żadnego urlopu.

Lubisz to, co robisz, więc chyba to nie jest dla ciebie problem?

No jest to problem, bo po dwudziestu latach pokazywania tego, że można coś zrobić efektywnie, z sukcesem – chociażby w opinii naszych widzów, których przekonaliśmy do siebie swoją propozycją repertuarową, organizowanymi imprezami. Wydawałoby się, że pozycja kogoś, kto jednak ma już niemały dorobek, powinna być dostrzegana.Zwłaszcza wśród tych instytucji czy urzędników, które dysponują publicznymi środkami, bo kino jest miejscem publicznym i wszystko, co robimy, robimy z myślą o kulturze, o budowaniu kultury filmowej w Łodzi i w Polsce.


John Malkovich ze Złotym Glanem

 
Jesteście, jesteś... mówisz wykreujecie, kreujecie... mówisz o kinie?

Ja zawsze staram się nie mówić w pierwszej osobie z tego względu, że mimo tego, że narzucam pewną wizję i koordynuję oraz zarządzam różnymi projektami, to mam świadomość, że bez współpracowników – bez osób, które namawiam na tego typu szaleństwo, trudno byłoby samemu je realizować. Kino to praca zespołowa.

Mówisz, że potrzebne są do twojej działalności pieniądze publiczne. Czym się różni Twoje kino, które potrzebuje takich pieniędzy publicznych, ale działa również komercyjnie (bo sprzedajesz bilety), od działalności na przykład Silver Screenu czy innych sieci kinowych, które działają tylko i wyłącznie komercyjnie?

Charlie jest projektem autorskim, czyli tak naprawdę jest pewną propozycją znaczącą, wyróżniającą się wśród innych.Trudno jednak mówić, że my możemy się równać na przykład z wielkim kapitałem zagranicznym, który buduje sieć, ma środki na promocję i poprzez taką działalność inwazyjną anektuje rynek z pozycji siły. My to, co zdobywamy – na polu chociażby filmowym jako kino –  to jest to propozycja bardziej intelektualna, czyli zbudowanie rynku sympatyków. Od innej strony rozwijamy biznes, od budowania stałej widowni, a nie realizowania tych rzeczy, które wiemy, że się sprzedają. Nasza wizja jest raczej zbieżna z pewną działalnością edukacyjną, z pewną wizją budowania, kreowania pewnych wartości – w oparciu o film, a nie tylko zarabianiu na nich. Oczywiście docelowo dążymy do tego, żeby taka nasza propozycja intelektualna stała się w którymś momencie elementem, który wytworzy taki kapitał, który pozwoli pomyśleć na przykład o zbudowaniu sieci kin Charlie jako alternatywy dla rynku komercyjnego. Większość repertuaru – wystarczy zajrzeć do nas na stronę – to są jednak filmy artystyczne, niszowe, studyjne i mają mniejszą widownię, która co roku jest na tym samym poziomie. Nawet można zaobserwować zjawisko zmniejszania się tej widowni, która odczuwa potrzebę chodzenia na takie filmy. My poprzez swoją działalność próbujemy poszerzać maksymalnie krąg odbiorców, poprzez różne zabiegi docierać do takich widzów, którzy wcześniej do kina nie chodzili albo nie mieli takiej potrzeby.

Czy można porównać działalność kina Charlie do tej tendencji, która powstaje w mediach, w telewizji, do kanałów tematycznych, które skierowane są do określonego klienta.

Jest to zjawisko podobne. Jednak kino jest takim miejscem totalnej interakcji, na różnych poziomach i trudno powiedzieć, że Charlie jest kinem tylko filmów artystycznych, eksperymentalnych czy samych dramatów. My staramy się cały czas badać ten rynek, eksperymentować, szukać dla siebie widowni, szukać nowych tematów dla widzów, nowych propozycji dla nich.

Wchodzimy często w obszary kultury, która często jest w podziemiu, a nagle po wyciągnięciu jej na światło dzienne, poprzez projekcję czy realizację jakiegoś eventu, staje się to rzeczą oficjalną czy zauważalną. Wiele naszych projektów związanych z subkulturami czy na przykład filmy skate’owe, o deskorolkowcach, ma swoją niemałą widownię. I tak naprawdę, docierając do różnych nisz, szukając ich, można również na tym zarabiać.

Czy faktycznie wasz klient, przychodząc do waszego kina wie, że ten produkt jest wyselekcjonowany w taki sposób, żeby był jak najwyższej jakości?

Tak, zdecydowanie.

Czyli dostaje najwyższej jakości produkt kultury...

Albo taki produkt, o którym można dyskutować, rozmawiać, który jest ważnym głosem w dyskusji chociażby o tożsamości kinematografii europejskiej (tematyka qeerowa na przykład). Nie boimy się żadnych tematów, łamiemy w pewnym sensie wszelkie stereotypy. Nie staramy się przypodobać publiczności, jest to raczej takie działanie na zasadzie konfrontowania naszych odczuć, wrażeń, wizji, wiedzy o świecie i prezentowania jako propozycji naszym widzom, którzy to albo kupują, albo nie.

Interesuje mnie źródło waszych przychodów...

Głównie bilety oczywiście.

A drugie źródło to są pieniądze publiczne, czyli oczywiście również nasze pieniądze, tylko dysponowane przez różnego rodzaju gremia. Czy są one przygotowane do tego, żeby dać wam pieniądze za produkt, za usługę, powierzyć środki publiczne?

Jeżeli chcesz odpowiedzi jasnej i czytelnej, to powiem, że nie. Jest to często chaotyczne, przypadkowe i tak naprawdę naraża tych ambitnych animatorów na pewne rozczarowania i rozterki, ponieważ nie ma logicznego klucza przyznawania środków publicznych. Ten klucz jest bardzo nieczytelny i trudno tutaj mieć pewność, że nasza propozycja, którą uważamy za doskonałą albo pionierską, odkrywczą – jak chociażby „Kino na cenzurowanym” – spotyka się z pozytywną reakcją ze strony urzędników. Często to jest po prostu walka o to, żeby zrelizować nasz pomysł w jak najbardziej realnym kształcie, za minimalne pieniądze.

Tworzysz wysokiej jakości produkt kultury, który poddawany jest prawom rynku. Po co zatem zajmować się takim produktem, skoro można by się zająć...

Teraz wracamy do początku, do charakteru osoby, która jest managerem projektu, mającym pewną wizję, którą chce realizować. Mnie w życiu nigdy nie interesowały rzeczy, które już raz poznałem. Zawsze starałem się odkrywać coś nowego dla siebie, a przy okazji tę rzecz przekazywać innym jako propozycję kina Charlie, ponieważ budowanie wartości dodanej jest podstawą mojego myślenia o sztuce i o kulturze. Nie można się ograniczyć do propozycji. Mogą to robić instytucje, które nie mogą sobie pozwolić na wymyślenie czegoś, na pewną intelektualną przygodę. Dla mnie kino jest intelektualną przygodą. Kino jako miejsce prezentacji, organizowania eventów, zarządzania ludźmi, miejsce, w którym stykają się wszelkie problemy społeczne, często polityczne, światopoglądowe czy artystyczne wizje. Kino jako miejsce, które działa na styku instytucji, państwa, prywatnych firm, widzów bogatych, biednych, tych, którzy mają potrzebę chodzenia na wartościowe filmy i tych, którzy chcą taką propozycję przedstawiać i w postaci edukacji filmowej proponować to na przykład swojej młodzieży, tak jak nauczyciele.

Kino jest tyglem cały czas podlegającym wrzeniu i to wrzenie chcę cały czas podtrzymywać, nie może być elementem pewnej stagnacji – to musi być cały czas  konstrukcja w budowie.

Powiedz o najambitniejszym swoim projekcie, który reaktywowaliście dwa lata temu, który wrze i niedługo wykipi w postaci samej imprezy. Jak to się zaczęło?

To zaczęło się blisko dwadzieścia lat temu. Forum Kina Europejskiego powstało z inspiracji samych widzów. Ja, pracując wtedy w kinie Przedwiośnie, organizowałem szereg interesujących rzeczy: Festiwal Monthy Pythona, Przeglądy Kina Niemieckiego i udało mi się zbudować wierną publiczność. Był to pierwszy rok, w którym nie odbyły się Konfrontacje Filmowe i niejako sami widzowie w dyskusji, w rozmowie zainspirowali mnie by stworzyć w Łodzi własną imprezę filmową na miarę Warszawskiego Festiwalu Filmowego i tak też uczyniłem.


John Malkovich ze Złotym Glanem

 
Jaka jest wizja Forum Kina Europejskiego?

Od początku Forum było imprezą filmową i interdyscyplinarną. Poza prezentacją filmów zawsze starałem się przygotowywać bardzo starannie imprezy towarzyszące, jak pokazy mody, koncerty, warsztaty, masterclass w Szkole Filmowej czy wystawy.

Ubiegły rok najbardziej zbliżył się do pewnej wizji realizacji tej imprezy. Pamiętajmy, że ta impreza z przyczyn ekonomicznych nie odbywała się przez cztery lata. Była powodem upadku kina Charlie, załamania i wielu naszych porażek, ale jest to ważny element kultury filmowej, która jest niejako wpisana w strategię Łodzi Filmowej. W ubiegłym roku było równie ciężko, głównie przez brak współpracy z pewnym urzędem….
Notabene, organizacja takiego festiwalu, o takim profilu, jest jedyną w Polsce propozycją i gdyby było środowisko czy osoby chętne przygotować dobrze taką imprezę, to ja nie widzę problemu, żeby takich imprez było więcej. Ale widocznie nikomu się nie chce tak ciężko pracować na to, żeby coś wymyślić oryginalnego i jednocześnie to wszystko zebrać w jednym czasie, miejscu, przygotować od strony medialnej, logistycznej.

Czyli można powiedzieć, że jest to nowa impreza z tradycjami.

Zdecydowanie jest to nowy kształt imprezy, ponieważ w tym roku odeszliśmy od formuły przeglądowej na rzecz formuły konkursowej, stąd Forum Kina Europejskego ma nazwę własną Cinergia, stąd również mamy międzynarodowe jury, wielu gości zagranicznych. To jest pewien przepis na realizację tej imprezy, która została wymyślona i skutecznie realizowana przez pierwszą dekadę i chcemy do tej tradycji powrócić, bo wiemy, że w tym momencie nie ma żadnej innej alternatywy filmowej dla Łodzi w takim zakresie. Po raz pierwszy podczas ubiegłorocznego Forum o statuetkę Kryształowej Łódki i 10 000 Euro na najlepszy europejski debiut wystartowało kilkanaście filmów młodych reżyserów m.in. z Norwegii, Turcji, Słowacji, Włoch, Czech, Węgier, Hiszpanii. Ich filmy oceniło międzynarodowe jury, w którym zasiedli m.in. Marta Meszaros, Deana Jakubiskova, Jacek Szumlas, prof. Ewa Nowina-Sroczyńska, Krzysztof Ptak, Łukasz Dzięcioł, Paweł Borowski. Nagrodę Główną Kryształowej Łódki za najlepszy debiut europejski otrzymał belgijski reżyser Peter van Leeuw za film „Dzień, w którym odszedł Bóg”. Nagroda Specjalna Jury powędrowała do Hiszpanii za debiut „Ja też” w reż. Antonio Navarro i Pabla Pastora. Zaś widzowie przyznali nagrodę Publiczności dla filmu irlandzko-holenderskiego Urszuli Antoniak „Nic osobistego”, której najnowszy film „Blue Code” wzbudził olbrzymią dyskusję na ostatnich Nowych Horyzontach..

Filmy debiutantów zostały zderzone z retrospektywami mistrzów kina europejskiego. Przypomniano filmy Marty Meszaros, w tym najnowszy, rozliczający się z kolaborancką przeszłością Węgrów „Ostatni raport Anny” oraz Juraja Jakubisko z jego wczesnymi, mniej znanymi obrazami i półkownikami czy Otara Joselianiego z przepięknie nostalgicznym, bardzo ciepło przyjętym w Cannes w tym roku filmem „Chantrapas”. W retrospektywach nie zabrakło również filmów nieco młodszych, choć już doświadczonych twórców, jak Jan Hrebejk, Bent Hamer i Jaco van Dormael, reżyser belgijski, autor głośnego filmu  s-f „Mr. Nowbody”, którego realizacja zabrała reżyserowi aż 10 lat życia. Jaco van Dormael, Marta Meszaros, Otar Josseliani, Deana Jakubiskova (w zastępstwie chorego męża Juraja), Tinto Brass, Caterina i Vincenzo Varzi , Nina Adresen-Borud, Daniel Olbrychski, Małgorzata Kożuchowska osobiście przyjechali na Forum. Spóźnionym naszym gościem Forum był również John Malkovich, który na nasze zaproszenie, we współpracy z Urzędem Marszałkowski i Teatrem Jaracza, przyjechał w czerwcu na zakończenie sezonu kulturalnego,wystąpił w spektaklu „The Infernal Comedy” i odebrał od nas „Złotego Glana” w wypełnionym po brzegi Kinie Bałtyk.

W tym roku znaczącym wydarzeniem będzie reaktywowanie – wspólnie z Szkołą Filmową w Łodzi, która jest również współorganizatorem naszej imprezy – konkursu o nagrodę Andrzeja Munka. Nie chcę zdradzać na razie wszystkich szczegółów naszej imprezy, ale mogę wymienić dwa nazwiska. Swój przyjazd na Forum Kina Europejskiego potwierdził Istvan Szabo, mistrz kina europejskiego, niezwykły erudyta i wspaniały gawędziarz. Drugie nazwisko to Gary Lucas, ceniony amerykański gitarzysta, członek  grupy Gods and Monsters, wieloletni współpracownik Jeffa Buckleya, z którym nagrał wspólny album zatytułowany  „Songs To No One”. Lucas jest autorem największych hitów Buckleya – „Grace” oraz “Mojo Pin”. Współpracował także z wieloma innymi gwiazdami światowego formatu, jak Nick Cave, Lou Reed, Chris Cornell czy John Cale. Lucas został również okrzyknięty przez magazyn Rolling Stone mianem jednego z najlepszych i najbardziej oryginalnych gitarzystów Ameryki. Na Forum, na zakończenie naszej imprezy wystąpi ze swoim spektaklem „Spanish Dracula”.

Jak to wygląda od strony organizacyjnej? Za co odpowiada Kino Charlie?

Tak, kino Charlie oraz Stowarzyszenie Łódź Filmowa, którego mam zaszczyt być prezesem, jest organizatorem i pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, zaczynając od kształtu artystycznego, autorskiego tej imprezy, a kończąc na całej logistyce, przerzutach kopii, pobycie gości. Zatem jest to olbrzymie przedsięwzięcie.

No właśnie. Macie partenerów? Ilu ludzi nad tym pracuje?

Nie pytaj mnie o takie rzeczy, bo byśmy znowu musieli wrócić do początku naszej rozmowy, że porywamy sie z motyką na słońce i tak naprawdę imprezę przygotowuje tak wąskie grono, że wstyd o tym mówić. Podam tylko przykład, że imprezę o mniejszym kształcie w Reykjaviku przygotowuje na etatach 25 osób przez cały rok. Nie jest tajemnicą, że nad Forum pracują tak naprawdę dwie osoby, czyli ja i Mariola Wiktor. Mamy tylko kilku współpracowników i jest to zadanie heroiczne, jeżeli mówimy o przygotowaniu imprezy ogólnopolskiej, a my przygotowujemy imprezę międzynarodową.
Bez wsparcia chociażby zaplecza finansowego ta impreza nie miałaby racji bytu, ponieważ środki są potrzebne do jej realizacji i determinują często jej kształt. Jeśli nie zapłacimy za kopie, za licencje, za listę dialogową w odpowiednim terminie czy nie opłacimy przelotu lotniczego, to koszty albo wzrastają, albo eliminują jakiś film lub twórcę z przygotowania propozycji. Myślę, że jeśli nic się nie zmieni w zakresie współpracy, głównie z Urzędem Miasta Łodzi, to będzie ostatnia impreza w takim kształcie w Łodzi. Doskonała współpraca z Urzędem Marszałkowskim nie wystarczy do realizowania tak dużego przedsięwzięcia.  

Ty oprócz tego, że sprzedajesz produkt, sprzedajesz również wizerunek. Działasz w Łodzi, więc sprzedajesz wizerunek Łodzi. W momencie kiedy jesteś doceniany, dostajesz nagrodę, promujesz Łódź.

Ostatnie nagrody, które dostałem, czyli nagroda PISFu dla najlepszego kina w Polsce, zbiegły się z oceną naszego kina jako najlepszego w Europie oraz Nagrodą Marszałka Województwa Witolda Stępnia za Forum Kina Europejskiego i całokształt naszych działań kulturotwórczych realizowanych również w regionie. W Łodzi realizujemy wiele działań pro publico bono. Nasze kino jest propozycją, która działa w obszarze pomocy fundacjom, domom dziecka itd. My realizujemy szereg działań niekomercyjnych, o których z góry wiemy, że nam się to nie opłaca. Uważamy to za swoją misję, żeby promować kino wartościowe i nie zasłaniać się tylko czynnikiem ekonomicznym. Uważamy, że chociażby środowiska monarowskie powinny mieć kontakt z wartościowym kinem, a nie tylko z kinem spod znaku „halucynacji i zawrotu głowy”. Chcemy być dla naszych widzów przygodą intelektualną, a nie tylko „szybką jazdą” z popcornem w ręku.

Ze Sławomirem Fijałkowskim, założycielem łódzkiego Kina Charlie, rozmawiał Maciej Mazerant