Maciej Trzebeński

Trudności są po to, by je pokonywać. Tę oczywistą prawdę przyswoiłem w swojej karierze już na samym początku drogi zawodowej. Z nieokreślonymi umiejętnościami, z dyplomem kulturoznawcy, a konkretnie filmoznawcy, stanąłem przed poważnym dylematem: co dalej.

Macierzysta uczelnia dała mi wiedzę, która w owym czasie, a był to koniec lat 90.  XX wieku, nie przekładała się na konkretne umiejętności zawodowe. Mój czas studiów nie był naznaczony permanentnym wyścigiem szczurów, nie byłem zmuszony do odbycia setek stażowych wprawek, które miały mnie przybliżyć do wyboru upragnionej, jedynej drogi rozwoju zawodowego. Mogę śmiało stwierdzić, że byłem humanistycznym tworem, który może robić wszystko, czego jest ciekaw, co jest twórcze, co prowadzi do przyjemności poznawania nowego, ale tworem, który sam nie wie, co chce dalej robić. Na studiach nie uczono nas, jak odnaleźć się na rynku pracy. Nie doradzano, jaka droga zawodowa jest dla nas optymalna, nie testowano kompetencji zawodowych. Wtedy to mi zupełnie nie przeszkadzało, bo nawet nie miałem takiej wiedzy, że takie działania są mi potrzebne. Kończąc uczelnię, nie wiedziałem, co będę robił, gdzie będę pracował. Nie miałem upatrzonego i upragnionego miejsca przyszłej pracy. Życie mnie poniesie – mówiłem do siebie – ale zanim zacznę pracę, to trochę jeszcze… poczekam.

Kończąc uczelnię, nie wiedziałem, co będę robił, gdzie będę pracował. Nie miałem upatrzonego i upragnionego miejsca przyszłej pracy. Życie mnie poniesie – mówiłem do siebie – ale zanim zacznę pracę, to trochę jeszcze… poczekam.


Z czekania zrodziły się pierwsze trudności ze znalezieniem pracy. Tak naprawdę chodziło nie tylko o znalezienie pracy, ale o to, co chcę i mogę dalej robić. Wtedy, jak to zwykle w życiu bywa, zapukał do mnie kolega przypadek. Przypadek może nie tak filmowy jak u Kieślowskiego, ale równie istotny, determinujący moje dalsze życie. To za pośrednictwem tego zdarzenia określiła się moja przyszłość zawodowa. Miałem szczęście i przyjemność zacząć współpracę z  łódzką instytucją kultury, która była spadkobierczynią idei Teatru 77, jednej z najważniejszych grup artystycznych w Polsce w latach 70., 80. i 90. XX wieku.  Ja, humanista, kulturoznawca, zająłem się działaniami związanymi z organizacją szeroko rozumianej produkcji wydarzeń artystycznych w ramach Festiwalu Teatralnego „Ziemia Obiecana”. Moje doświadczenie w tej materii było znikome i w dużej mierze opierało się na praktyce i umiejętnościach wyniesionych z działalności w ZHP. To jednak wystarczyło na początek.

Myślę teraz, że udało mi się wtedy, ponieważ wykazałem się kreatywnością i umiejętnościami organizatorskimi, ale to, co moim zdaniem przeważyło o dalszym rozwoju współpracy, zakończonym etatem w tej instytucji, to samodzielność działania i wspomniana na początku umiejętność pokonywania trudności. Gdy zakończył się festiwal, wiedziałem, że to jest to, co chcę i potrafię robić. Znalazłem swoją drogę zawodową – producenta wydarzeń artystycznych. Myślałem, że tak będzie zawsze, ale okazało się, że kolega przypadek ma jednak dla mnie także inne zadania. Po trzech latach pracy przy produkcji artystycznej zaproponowano mi kierowanie instytucją kultury, w której pracowałem. Zadanie odpowiedzialne i trudne podwójnie, gdyż wtedy właśnie trwał proces inwestycyjny, związany z remontem kamienicy, w której mieścił się OIA Teatr 77. Takich propozycji się nie odrzuca. I właśnie wtedy powstała moja nowa zawodowa umiejętność, którą żartobliwie określam jako filmoznawca-budowlaniec. Podjąłem się wyzwania, na które nie byłem przygotowany, ale podszedłem do niego z pokorą i dystansem.

Wiem, że brzmi to dziwnie: kulturoznawca odpowiedzialny za przeprowadzenie dużej, jak na owe czasy, inwestycji infrastrukturalnej. Nieskromnie przyznam – udało się. Z pomocą profesjonalistów z branży inwestycyjnej przeprowadziłem do końca swoją, jak się później okazało, pierwszą inwestycję budowlaną. Przypadek? Pewnie nie! Doświadczenie i umiejętności, które zdobyłem podczas realizacji tej inwestycji procentują do dzisiaj. Nie jestem z wykształcenia architektem ani budowlańcem, ale śmiało mogę uznać, że budowlany proces inwestycyjny ma przede mną coraz mniej tajemnic. Zarządzanie inwestycją jest jak kierowanie  instytucją kultury, inne mogą być podstawy i akty prawne, w oparciu o które pracujemy, ale proces zarządczy realizowany jest w ten sam sposób. Przypadek? Zdecydowanie nie!

Obecnie jestem dyrektorem naczelnym Fabryki Sztuki w Łodzi i odpowiadam za realizację sztandarowej inwestycji miejskiej, czyli za powstanie Art_Inkubatora. To moja kolejna inwestycja. Jej skala i zakres są dużo większe niż pierwszej. Potrzeby i oczekiwania też, a sam proces inwestycyjno-finansowy bardziej skomplikowany, bo oparty na finansowaniu z funduszy europejskich, przeznaczonych na rozwój przedsiębiorczości. W aspekcie budowlanym Art_Inkubator to działania rewitalizacyjne, modernizacyjne, w wyniku których powstanie materialna część inkubatora: biura, pracownie artystyczne i wieloprofilowa produkcyjna przestrzeń artystyczna, z której będą korzystać przyszli beneficjenci. Art_Inkubator będzie narzędziem wspierającym podmioty z sektora kreatywnego i kultury poprzez działania i usługi, służące pobudzaniu przedsiębiorczości i innowacyjności wśród  twórców i artystów.  

To, co robię obecnie zawodowo, dalekie jest od mojego wykształcenia. Można by zapytać, gdzie w tym wszystkim jest filmoznawstwo, nauka o kulturze, humanistyka, kultura?

Odpowiedzią jest moja praca i sposób jej wykonywania. Mogę śmiało przyznać, że znacznie odbiegający od przeciętności. A dlaczego tak jest? Może dlatego, że studia kulturoznawcze wzmocniły moją naturalną otwartość myślenia i umiejętność kreatywnego widzenia problemu. Może dlatego, że pokazały, jak budować fundament intelektualny, poczucie kształtowania estetyki i zrozumienie istnienia mechanizmów procesów kulturowych. Może dlatego łatwiej jest mi wypełniać obowiązki, które na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z moim wykształceniem. A może dlatego, że studia humanistyczne dały mi metodologiczne podstawy do formułowania zdań wielokrotnie podrzędnie złożonych, co przydaje się czasem w prowadzeniu procesu inwestycyjnego. Przypadek?

Odpowiedzi należy udzielić indywidualnie. 

Przedstawione powyżej skrótowe studium przypadku nie ma nic wspólnego ze znanymi jednostkami chorobowymi, ale może być zaraźliwe. Czego i sobie, i Państwu życzę.

Autor: Maciej Trzebeński,
filmoznawca, kulturoznawca, producent, inwestor, menedżer, ale nade wszystko łodzianin.