Na marginesie
Wyśpiewać miłość miasta
Przez tyle lat chór Moniuszkowców śpiewał tylko dla Radomska. Tym razem stanął na dużej scenie Domu Kultury i zaśpiewał wraz ze stu innymi głosami. I okazało się, że brzmi dla nas, radomszczańskiej publiczności najpiękniej. A duma, którą czujemy, widząc jak prawdziwą pasję śpiewania członkowie chóru łączą z doskonałością warsztatową, daje nam poczucie, że jesteśmy wyróżnieni, mając takich artystów.
Bo kto był na koncercie inauguracyjnym festiwalu „Wschód-Zachód-Zbliżenia” już nigdy nie zgodzi się, by mówić o radomszczańskim chórze ’amatorski’. To my, ich publiczność, jesteśmy amatorami, bo nie na każdym koncercie bywamy. Jednak w sobotę było widać, że prawdziwa sztuka jest jak czary, a publiczność oczarowana tym, co słyszy stała się publicznością idealną, fantastycznie czującą artystów, dodającą im sił aplauzem i ogromną aprobatą, odwzajemnianą przez każdą ze śpiewających grup.
A przecież kolejni wykonawcy wchodzili na scenę niepewni. Małe miasto, scena – przykro to przyznać – trudna, temperatura zbyt wysoka, by nie musieć dyskretnie wycierać czoła. I nagle cud. Doświadczenia ze wspaniałych sal koncertowych nie wytrzymały porównania z atmosferą zgotowaną przez radomszczańską publiczność, która po wielokroć wynagradzała chórom wszystko, co mogło odbierać im przyjemność śpiewania właśnie tu i teraz.
Każdy chór był inny, każdy przedstawił inny repertuar, reprezentował inny styl. Adoramus z równą pasją śpiewał standardy chóralne jak piosenki Beatelsów. Pokazał też, że doskonale czuje się w repertuarze Gospel — stąd kilka pieśni modlitw. Dyrygentka Adoramusa, sama obdarzona niezwykłym głosem, jako pierwsza pokazała, że emocje towarzyszące śpiewaniu są tak ogromne, iż dyrygentowi trudno ustać w miejscu i robić tylko to, co do dyrygenta należy. Zielona toga powiewała, ręce pokazywały dźwięki — niemalże obrazując treść pieśni — a głos chóru oszałamiał czystością i mocą. Kiedy Adoramus schodził ze sceny, publiczność niekończącymi się owacjami dziękowała za niezwykły popis, bo nie wiedziała, że tego wieczoru zakocha się kilka razy.
Z kolei żydowski Clil zaczął bardzo łagodnie od pieśni o królu, którego żoną chciała zostać piękna Estera. Wraz ze słowami historii, śpiewanej oczywiście po hebrajsku, publiczność zaczynała czuć tę — jakże inną od poprzedniej — muzykę i towarzyszące jej emocje. Prawda prosta jak starotestamentowa przypowieść o Achaszwerosie, który spośród wielu pięknych kandydatek na żonę wybiera właśnie Esterę. Ona zaś oczarowuje go i wychodzi za niego, aby w ten sposób uratować swój naród przed zdradą Hamana. Dzięki Clilowi ta opowieść stała się i naszą historią. Clil pokazał, że radość ze wspólnego śpiewania jest najważniejsza. Kiedy zbierał gromkie brawa jako dowód wyrozumiałości dla pomyłek osoby dbającej o podkład dźwiękowy, czuł chyba najmocniej, że nic nie odbierze mu uczuć radomszczańskich widzów.
Dojrzałość sobotniej publiczności widać było także podczas występów niemieckiej grupy Extrachor. Zjednała ona sobie ogromną sympatię już po pierwszych słowach powitania, przetłumaczonych na język polski w stylu: „ja nie mówić polski, bo nie znać gramatyka, ale ja kochać Polska i śpiew, i to miasto”. Po tym wstępie nastąpiła długa pauza, bo powiedzenie bez przygotowania słowa ‘Radomsko’ w tak długim zdaniu nie od razu okazało się możliwe. Cudowni, uśmiechnięci ludzie, fantastycznie przygotowani, z każdym utworem coraz bardziej uwodzili radomszczan, którzy coraz dłuższymi brawami nagradzali kolejne części koncertu. A kiedy zabrzmiała polska pieśń weselna i usłyszeliśmy o kwiateczkach, które były „łiłe” (czyli: wite) w wianki, chórzyści mogli zrobić z salą już wszystko. Ostatni fragment, z mówieniem i tupaniem, wywołał lawinę oklasków.
W takiej atmosferze na scenę wszedł największy z zaproszonych chórów — Chór Katedry Lwowskiej. Jednak po fenomenalnych Moniuszkowcach, Adoramusie, Clilu i grupie Extrachorus tym razem zabrakło wielkich emocji. To chór innego rodzaju i może określenie ’katedralny’ zabrzmi w odniesieniu do niego najbardziej obrazowo i trafnie.
Gospodarz festiwalu — jakby wiedząc, że wspaniałej atmosfery tego wieczoru nie można zaprzepaścić — na zakończenie dał publiczności kolejną prawdziwą ucztę. Dyrygent naszych Moniuszkowców, Maciej Salski, poprowadził wszystkie chóry w pięknej, potężnej pieśni „Gaude Mater”, ostatecznie podbijając serca radomszczan i gości. Publiczność na stojąco dziękowała za koncert i za festiwal. Dziękowała Moniuszkowcom, którzy udowodnili po raz kolejny, że najważniejsza dla nich jest sztuka i nią potrafią odpłacić za każdy przyjazny gest i pomoc. Goście oczywiście nie zdawali sobie sprawy, ani nigdy pewnie zdawać sobie nie będą, że miasto i jego władze nie zawsze sprzyjały chórowi. Radomszczanie jednak pamiętają wiele trudnych momentów, w których istnienie grupy zależało wyłącznie od wytrwałości artystów.
Zawsze jednak po latach chudych nadchodzą lata tłuste. Teraz, gdy chór odbiera gratulacje, przychodzi najlepszy czas na ostateczne uporządkowanie spraw związanych z jego istnieniem. Mecenat Ball Packaging Europe to najlepsza forma pomocy, jaką zespół otrzymał — tylko dzięki niej artyści mogą spokojnie ćwiczyć i planować coraz ambitniejsze przedsięwzięcia. Może jednak warto umowami intencyjnymi zadbać o kolejną edycję festiwalu, dzięki któremu, jak było to teraz widać, na miasto spływa ogromny splendor. Umowy to dobre zabezpieczenie na wypadek, gdyby kolejne władze miasta i województwa miały inny pogląd na kulturę i nie doceniały tego, co w sobotę w mieście się wydarzyło. Możemy bowiem być sławni dzięki Moniuszkowcom bardziej, niż nam się wydaje — jednak warunkiem jest kolejna edycja festiwalu. Już dziś powinna ona być nie tylko ambitnym marzeniem, ale stałym punktem w programie kulturalnym miasta.
Swoją drogą trudno też chyba wyobrazić sobie lepszy czas na powiększenie chóru. Moniuszkowcy od dawna twierdzą, że podstawą istnienia takich grup jest przyjmowanie kolejnych „głosów”. Kiedy więc Niezależna Telewizja Lokalna z Radomska (NTL) ma już w swoich archiwach doskonałe nagrania z festiwalu, pokazanie przyjemności ze śpiewania i zaproszenie ludzi, którzy chcieliby spróbować swoich sił jest najlepszym pomysłem w najlepszym do tego czasie. Przesłuchania zapowiadane w NTL i rejestrowane przez nią mogą być czymś więcej niż szansą na sukces. Mogą być od teraz najważniejszym wydarzeniem lata w mieście. Czy warto w tej sytuacji wyjeżdżać na wakacje? Jeśli Moniuszkowcy zostają — nie warto.
ZAREJESTRUJ SIĘ
Zyskujesz bezpłatny dostęp do wszystkich treści PURPOSE – magazynu i portalu branżowego dla twórców sektora kreatywnego.
Wywiady z praktykami, artykuły poradnikowe, analizy, warsztaty. Dołącz do czytelników PURPOSE.
Zaloguj się
jeżeli już posiadasz konto.
Zobacz numery archiwalne
nr 10 Lipiec 2005
temat numeru:
AGROKULTURA
< spis treści
Artykuł
Liderzy potrzebni od zaraz!
Prezentacja
Joanna Rusin
Kariera w kulturze
Wszystko naraz! - rozmowa z Joanną Rusin
Przemysły kultury
Sezon na kulturę - Maciej Mazerant
Felieton
Robią wiochę - Kuba Wandachowicz
Na marginesie
Wyśpiewać miłość miasta - Katarzyna Nowakowska