Jaki jest dziś wizerunek polskiej wsi? Przeglądam prasę z ostatniego miesiąca, wszystkie tygodniki i miesięczniki. Szukam promocji wsi nawet w artykule quasi medycznym, którego autorka porównuje cechy margaryn spożywczych i tradycyjnego masła. Masło wygrywa w zestawieniu zalety-wady. Jednak w posumowaniu nie ma ani słowa o tradycji robienia masła, o roli wsi w tradycji z nim związanej, o bezcennej zachowawczości kultury wiejskiej, dzięki której masło przetrwało erę dietetycznych pseudomaseł i znów w pełni chwały wraca na stoły.

Nie znajduję o wsi ani słowa także w „Koniu Polskim”, jakby naturalnym środowiskiem życia tych zwierząt były garaże apartamentowców. Natomiast z magazynów poświęconych modzie wiem, że jedną z tendencji obowiązujących tego lata jest folk, jednak w sesjach zdjęciowych nie pojawia się ani jeden polski element tego stylu. Styliści w Warszawie zapomnieli o pasiakach, chustach, haftowanych koszulach na spinki, szerokich spódnicach w kwiaty (starszych o stulecia od hipi), o kierpcach, które raz z powodzeniem pokazał światu Arkadius. Są etnohafty, a nie ma koniakowskich koronek. Są hinduskie sari, hawajskie tuniki, mongolskie kurty, indiańskie pióra w naszyjnikach, korale z Karaibów, a brakuje pięknych strojów polskiej wsi.

„Dar Grabiny”, nieistniejąca woda mineralna ze źródeł w nieistniejącej wsi, zajmuje w badaniach konsumenckich trzecie miejsce – i jest razem z serialem „M jak miłość” jedynym produktem medialnym związanym z wsią. Jak pokazuje jednak serialowa rzeczywistość, bardziej opłaca się prowadzić wiejski pub niż gospodarstwo agroturystyczne. Sedno tkwi w promocji. Podczas gdy pub jest propozycją dla miejscowych, agroturystyka to coś dla gości. A dopóki nie wiedzą oni, że istnieje produkt, dopóty o niego nie zapytają.

Po co wsi promocja? Z dwóch powodów — aby przyciągnąć turystów lub znaleźć inwestorów. I nie chodzi o takich, którzy postawią za wsią fabrykę. Potrzeba tych, którzy kupią ziemię i będą ją uprawiać lub uczynią z niej turystyczną atrakcję. Na to, że właściwi ludzie trafią do wsi przypadkowo sami nikt — komu naprawdę zależy na przyszłości konkretnego miejsca — nie powinien liczyć. Kto bowiem nie sieje, ten nie zbiera.

Warto więc promować wieś i zanim podam receptę, jak moim zdaniem należy to robić, pozwolę sobie na postawienie tezy, że trudno o lepszy czas do tego niż sezon wakacyjny. Idą żniwa, słońce stoi wysoko nad dorodnymi łanami zbóż, w sadach pachnie dojrzewającymi owocami, woda w najzimniejszych strumieniach zachęca by schłodzić w niej dłonie. Równocześnie ważą się losy budżetu unijnego, dopłat rolniczych i ruszają kampanie wyborcze. Wieś, która dziś chciałaby zaistnieć medialnie ma niepowtarzalną szansę i bardzo dobre okazje, by rozpocząć kampanię. Najtrudniej pojawić się w telewizji, ale skoro politykom przychodzi to w sposób naturalny, należy wykorzystać tę ich cechę i pokazać się z nimi. Czy bowiem jakikolwiek poważny polityk zlekceważy głosy wsi? Wystarczy dobra okazja do zaproszenia kandydata, a jego sztab na pewno postara się o to, aby w okolicy nie zabrakło kamer. Kandydat porozmawia z ludźmi — ten dialog będzie dodatkową wartością — a kamery pozwolą zobaczyć miejsce i dostrzec jego wyjątkowość.

Warto, jeśli plan spotkania zostanie przyjęty, poznać osobę, która zajmuje się przygotowaniem medialnym takiej wizyty w imieniu gościa, i wcześniej zaproponować jej i operatorom kamer najlepsze plenery. Mądry operator chętnie uwzględni sugestie gospodarzy. A na zakończenie przyda się słoik miodu od miejscowego bartnika, koszyczek owoców, ot tak na długą drogę do miasta — miły gest, zwłaszcza gdy nikt się go nie spodziewa, pokaże, że są takie miejsca, gdzie wciąż obowiązuje zasada „gość w dom — Bóg w dom”, i pozwoli o nich pamiętać.

O indywidualną promocję może starać się tylko ten, kto jest pewien, że ma co pokazać. Budowanie wizerunku konkretnej wsi nie powinno być dla osoby za to odpowiedzialnej zajęciem dorywczym, któremu poświęca się chwilę w czasie wolnym od innych zajęć. Nie można pracować bez ustalenia planu działań, wiedzy, jaki cel zamierza się osiągnąć i akceptacji ze strony mieszkańców. Systematyczna praca nad wizerunkiem miejsca powinna uwzględniać nie tylko upowszechnianie informacji o zaletach danej miejscowości, wydarzeniach, ofercie turystycznej i inwestycyjnej, ale także codzienne starania o wysoką jakość tego miejsca. Brak zaangażowania lokalnej społeczności i lokalnych władz może spowodować, że promocja stanie się projekcją marzeń, a nie faktów.

Są oczywiście w Polsce wsie, do których ludzie jadą lub idą piaszczystą drogą pod górkę. Idą po świeże powietrze, zieleń, spokój, dziwiąc się, że można za 25 zł od osoby wynająć pokój. Z równym zdziwieniem odkrywają proste przyjemności — spacer po łące, zbieranie jagód, kąpiel w jeziorze lub rzece. Jeśli chcą pojeździć konno, znajdują gospodarza hodującego konie. Jeśli lubią kajaki, mogą nimi popływać. Rowerów też nie trzeba przywozić — są na miejscu. Do tego rodzinna atmosfera, dobre, lekkie jedzenie. Wymarzone warunki do odpoczynku od presji czasu, stresu, telewizora, spotkań i obowiązków. Za dobrą cenę.

 

Część z takich miejsc nie ma nawet swojej strony internetowej, a ich gospodarze zapewne nie wiedzą, że oprócz serwisu koniecznie trzeba poznać zasady pozycjonowania się w sieci, i pogodzić z koniecznością przeprowadzania kampanii reklamowych. Wsie nie mają swojego jednego portalu i ta, która pierwsza profesjonalnie zajmie się stworzeniem serwisu dla wszystkich pozostałych, stanie się przysłowiową kurą znoszącą złote jajka. Jaki sens bowiem będzie mieć robienie i reklamowanie strony własnego gospodarstwa, skoro największa, pełna oferta powstanie w jednym konkretnym miejscu, z natury rzeczy aktywnie reklamującym się.

Oczywiście byłoby idealnie, gdyby każdy, kto dziś ogłasza konkurs na najpiękniejszą ekologiczną zagrodę, odnawia z pasją stare chałupy w swojej miejscowości, odwołuje się do tradycji muzykowania i przygotowuje festiwal muzyki ludowej, organizuje konkurs pieczenia chleba, mógł przyłączyć się do powstania takiego portalu. Aby tak się stało promocją wsi powinna jednak, choćby w stopniu podstawowym, zająć się jakaś instytucja. Może ministerstwo, a może patrząca w przyszłość partia chłopska, czy też rolnicze środowisko akademickie lub kościół (bo ogłoszenia na mszy odnoszą lepszy skutek niż plakaty i ulotki). Inicjatywa należy jednak do wsi. Potem wystarczy spisać strategię opartą na kontraście ‘miejski–wiejski’ porównać, nazwać różnice i na efektach tej analizy budować wizerunek.

Wydoić krowę, nakarmić kury, poczytać książkę, zerwać czereśnie, pójść na mszę, narąbać drewna, posłuchać muzyki, ugotować knedle, rozpalić ogień, popatrzeć w niebo. Wszystko inaczej niż w mieście.

A jeśli ktoś podróżując po Polsce, trafi do wsi wyasfaltowanej dziurami, ze sklepem GS, w którym straszy, ze śmieciami w rowach i znakami tak nisko chylącymi się do ziemi, jakby mówiły „zawróć, tu nie ma nic ciekawego”, na pewno pojedzie dalej — w następnej gminie czy powiecie szukając wsi dobrych gospodarzy. Z kolei gospodarze tych zadbanych wsi, zatroskani tym, że sąsiedzi psują im wizerunek, któregoś dnia przekonają wydawnictwo Pascal, aby wydało przewodnik po wiejskich drogach. Ten, kto go kupi, już nigdy nie pomyli się, zawsze trafiając do zadbanych miejsc. Myślę, że Pascalowi taki pomysł by się spodobał, a książka mogłaby wejść na rynek z kampanią billboardową i reklamą w ogólnopolskim radiu. Recenzje po premierze na pewno zamieszczą wszystkie tygodniki i magazyny kobiece.

Praktyczna rada: wieś, która zacznie na własną rękę promowanie siebie z pewnością musi zadbać o dobry serwis fotograficzny. Jego stworzenie bez wydania zbędnej złotówki jest możliwe, jeśli wieś skontaktuje się z aktywnie działającym kołem fotograficznym i zaprosi je na plener. Fotograficy podziękują gospodarzom zdjęciami, a zdjęcia pójdą w świat jeszcze zanim wieś zrobi z nich użytek, bo zwykle plener kończy się wystawą w jakiejś galerii. Profesjonalna informacja prasowa o takim wydarzeniu na pewno trafi na łamy przynajmniej lokalnych mediów. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by spróbować nadać jej ogólnopolski charakter.