Co Wyspy Owcze zawdzięczają futbolowi?
Ci amatorzy nigdy nie zamierzali pokonać gigantów, ale od lat szczerą przyjemność sprawia im samo mierzenie się z najlepszymi w eliminacjach do mundialu czy Mistrzostw Europy w piłce kopanej. W takim razie, po co futbol w miejscu, gdzie trudno o kawałek równego pola porośniętego trawą?

 

Puk, puk! To my, Wikingowie

Po jednej stronie jest kulejąca infrastruktura, obok której znajdują się prawie nieistniejące tradycje piłkarskie. Po drugiej – setki, bo nie tysiące, szczerze radosnych kibiców i dziesiątki piłkarzy wierzących w swoje umiejętności na tyle, żeby trzy, może cztery razy w tygodniu znaleźć czas na trening. Amatorski trening.

Miejscem rozgrywek są Wyspy Owcze położone gdzieś między Skandynawią, Islandią i Wyspami Brytyjskimi. To terytorium duńskie, ale w sferze kultury i polityki Farerowie od lat korzystają z bardzo dużej autonomii i dzięki temu na 50-tysięczne państwo śmiało można patrzeć przez pryzmat narodu. „Owce” mają trzy stacje radiowe i jedną telewizję. Mają też orkiestrę symfoniczną.
Potomkowie Celtów i Wikingów, przez Islandczyków traktowani z wielką pobłażliwością – nazywani mniej odważnymi Wikingami, którzy bali się zapuścić na prawdziwą północ – pukali do wielkich drzwi światowej i europejskiej piłki nożnej. Już wtedy nic nie było w stanie powstrzymać ambicji Owczarzy do grania z zespołami lepszymi niż Szetlandy, Grenlandia czy Islandia B. Usilne kołatanie przyniosło efekt, a wyczekiwany debiut miał nastąpić 12 września 1990 roku w meczu z Austrią. A że trudno było na Wyspach Owczych o kawałek w miarę płaskiego terenu porośniętego równomiernie trawą, zgodnego w wymogiem UEFA, to Farerowie swój pierwszy mecz w roli gospodarza rozegrali w Szwecji, w Landskronie.

 

Owce nie na rzeź

Wtedy, we wrześniu, każdy piłkarski kibic, nie tylko na Wyspach Owczych, doskonale znał miejsce Farerów w piłkarskim szeregu. Prawdopodobnie dla większości fanów Owiec wyjazd do Szwecji był bardziej wycieczką turystyczną niż piłkarskim wydarzeniem – do 60. minuty meczu, kiedy Torkil Nielsen, trzykrotny mistrz kraju w szachy, po indywidualnej akcji płaskim strzałem w długi róg pokonał austriackiego bramkarza. Przez długi czas zdobywca gola razem z 1544 kibicami na trybunach nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Podobnie było przed telewizorami we wszystkich domach na archipelagu.
Tej akcji nie było w żadnym futbolowym scenariuszu, ona po prostu nie miała prawa się wydarzyć. Mecz z reprezentacją Austrii, naszpikowaną w tamtych czasach gwizdami pokroju Polstera czy Herzoga, okazał się farerskimi Termopilami. A niespełna kwadrans wcześniej, w przerwie meczu przy wyniku 0:0, Austriacy kładli się w szatni ze śmiechu, kiedy trener Hickersberger alarmował, że przy takiej grze trudno będzie o zwycięstwo w Landskronie.

Po 90 minutach trzy punkty zostały u Owczarzy. Następnego dnia trener Austriaków podał się do dymisji, a prasa sportowa na całym świecie jednogłośnie nazwała ten incydent mianem austriackiego futbolowego dna. Sami zainteresowani wrócili na Faroje w glorii i chwale, do pracy w stoczniach, sklepach, szkołach i przetwórniach rybnych. I chociaż reprezentacja Wysp Owczych od tamtego czasu nie zanotowała żadnego większego sukcesu w meczu o punkty, to kibice wciąż żyją tamtym chłodnym, wrześniowym wieczorem. Do dziś mieszkańcy wysp podkreślają, że zwycięstwo z Landskrony to nie jedyny dowód, że nieraz pod owczą skórą czai się prawdziwy wilk.

 

Dlaczego futbol

W europejskiej i światowej piłce nożnej niepodzielnie króluje pieniądz, czasem tylko nieco nadszarpywany przez wybryki chuliganów. W regionach o wysokim temperamencie politycznym na boiska czasami wkrada się także politykierstwo. Farerskim futbolem od lat rządzą przede wszystkim piłkarskie racje, a o jakości ich piłkarskiego świata decydują nie tylko najlepsze zagrania, liczba zdobytych bramek czy efekciarstwo bramkowych parad – bo tych jest jak na lekarstwo – ale również pewna elementarna szczerość na poziomie postrzegania futbolu i idących z tym w parze korzyści. Korzyści dla piłkarzy, kibiców, trenerów i postronnych obserwatorów.

Futbol na Wyspach Owczych jednoczy i organizuje życie. Nie trudno spotkać na ulicy w Tórshavn osoby kopiące piłkę ot tak, w drodze do szkoły albo na zakupy. Farerskie dzieci równie często jak plecak z książkami noszą worek z ubraniami na trening. Co najważniejsze, im wcale nie chodzi o zabawę, ale raczej o zaburzenie biegu codzienności. Jedyna godna uwagi dyscyplina sportowa pożera Farerczyków bez mała, to ich gorączka, z której nie mogą się wyleczyć.

Nikt lepiej niż Nick Hornby nie zdiagnozował, co tak naprawdę dolega Farerom. I stwierdził, że mamy do czynienia z ludźmi, dla których futbol to część innej rzeczywistości, którą traktują równie poważnie jak pracę – ze wszystkimi stresującymi sytuacjami, rozczarowaniami, rzadziej radościami. Interesują się piłką z wielu powodów, ale na pewno nie dlatego, że jest rozrywkowa. To ich odmienna wizja świata. Tak czy inaczej, skoro żyją w innej rzeczywistości, na próżno będzie szukać Owczarzy za dwa lata na brazylijskim mundialu. Chyba że w eliminacjach zanotują kilka powtórek z wrześniowego wieczoru z Landskrony.

Owczarze mają jeszcze jedną sportową dolegliwość – wiosłowanie tradycyjnymi łodziami.

Tekst: Piotr Majcher
Zdjęcia: Eileen Sanda