Jest Pan artystą, który wybrał tkaninę jako narzędzie pracy twórczej. Skąd taki wybór?

Powodów było kilka, a jednym z ważniejszych było to, że kiedy dokonywałem wyboru, tkanina była niezwykle popularna zarówno wśród artystów innych dyscyplin, jak i w szerokim odbiorze sympatyków sztuk plastycznych. Dla wielu polskich artystów „uprawiających” tkaninę udział we wczesnych edycjach Biennale Tkaniny w Lozannie był początkiem międzynarodowej kariery. U podstaw sukcesów tej tzw. polskiej szkoły tkaniny była skłonność do eksperymentu i autorska własnoręczność. Twórca projektu był także jego wykonawcą. Bywało też, że autorzy tworzyli swoje prace bez sprecyzowanego projektu wstępnego. To mnie fascynowało. Uznałem, że żadna inna dyscyplina nie jest tak pojemna, wszechstronna, dająca tak dużą wolność wyboru środków artystycznego wyrazu. Pewnie to, że jestem łodzianinem też miało swoje znaczenie. 

Studiował Pan w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi w latach 1974–1980, kończąc ją dyplomem na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego w Pracowni Gobelinu i Dywanu. Jak Pan wspomina tamten czas?

Rozpocząłem studia w dawnej siedzibie uczelni przy ulicy Narutowicza, a skończyłem w nowej — przy Wojska Polskiego. Pamiętam tę przeprowadzkę, bo zacząłem wówczas specjalizację z tkaniny, a to właśnie tkanina była pierwszym wydziałem, który zasiedlał nową siedzibę. Szczególnie wspominam prowizoryczne wejście po drewnianej kładce do skrzydła od strony ulicy Spornej. Od kilku miesięcy znów jest to moje wejście, tym razem do pracy, czyli w innej roli i po schodach.
Kiedy zdawałem na studia, wiedziałem, że chcę się specjalizować w tkaninie, dlatego korzystałem z możliwości takiego doboru pracowni, by poszukać dla siebie tej najwłaściwszej. Myślę, że wiedza i umiejętności wówczas nabyte wciąż mi się przydają. Szczególnie ważne były dla mnie dwie pracownie tkaniny artystycznej — Gobelinu i Dywanu prowadzona przez Antoniego Starczewskiego, i Tkaniny Unikatowej — prowadzona przez Janinę Tworek-Pierzgalską. Zarówno te pracownie, jak i tworzące je osobowości różniły się i jednocześnie dopełniały. Dziś myślę, że suma doświadczeń wyniesiona z obu tych pracowni znacząco mnie ukształtowała. Czuję się uczniem obydwu prowadzących je znakomitych indywidualności.

Prowadzi Pan także zajęcia w Pracowni Tkaniny Artystycznej na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz w Instytucie Architektury Tekstyliów Politechniki Łódzkiej. Czy tkanina może stać się sposobem na życie dla artysty? I jak studenci dzisiaj podchodzą do pracy z tkaniną — czy jest to dla nich czas przygotowania do pracy twórczej (tkanina artystyczna), czy do zawodu projektanta (tkanina przemysłowa)?

Mówimy czasem: „wybrałem tkaninę (lub jakąś inną dziedzinę) jako kierunek studiów, potem jako najważniejszy obszar zainteresowań, a jeszcze później jako sposób na życie”. Nie jestem pewien, na ile możemy uważać siebie za kreatorów tego procesu. A może to tkanina (lub jakaś inna dziedzina) wybrała nas? Aby coś stało się sposobem na życie, musi wypełniać wiele obszarów — fizycznych i psychicznych. Nie każdy może się realizować poprzez tkaninę. Nadal, choć rzadko, spotykam studentów takich, jak ja kiedyś, którzy zdając do akademii, wiedzą, że najważniejsza i najciekawsza jest dla nich tkanina. Dla nich magnesem jest łódzka ASP i dlatego bardzo się cieszę, że począwszy od bieżącego roku akademickiego prowadzę tu autorską pracownię. Po 14 latach pracy w ASP w Gdańsku wróciłem do miejsca, które kiedyś mnie ukształtowało, by teraz kształcić następnych wybranych przez tkaninę. W Gdańsku Pracownia Tkaniny była uzupełnieniem studiów na kierunku malarskim, tu tkanina jest samodzielnym kierunkiem studiów i dla niektórych absolwentów może stać się ona sposobem na życie.
Trochę inaczej wygląda sytuacja ze studentami na Politechnice Łódzkiej. Architektura Tekstyliów jest specjalnością, której za cel stawia się przygotowanie do takiego rodzaju myślenia o projektowaniu tkanin, które na równi (i jednocześnie) stawia kreowanie wszystkich jej własności użytkowych. Mówiąc prościej, przystępując do „wymyślania” tkaniny, architekt tekstyliów potrafi zaprogramować nie tylko jej wygląd, ale także jej budowę, strukturę fizyczną i właściwości, które wynikają z zastosowanego surowca i mają wpływ na jej przydatność do określonej funkcji. I tu można spotkać ludzi wybranych, pasjonatów, którzy zostaną wierni tkaninie, choć nie zawsze możemy ich nazywać projektantami tkanin.

Jest Pan wydawcą „Text i Textil — sztuka włókna”. Czy magazyn nadal się ukazuje? Czy może Pan powiedzieć coś więcej na jego temat?

Byłem i już nie jestem. Po zmianach politycznych w naszym kraju poczułem potrzebę wniesienia własnego wkładu w co pewien czas powracający sukces spadkobierców tzw. polskiej szkoły tkaniny. Doskwierał mi brak możliwości zapisywania i puszczania do szerszego obiegu informacji o tym, co ważnego i ciekawego dzieje się w Polsce w sferze tkaniny. A działo się i nadal dzieje dużo. Po wspomnianym na początku wielkim sukcesie polskich „lozańczyków” nadszedł kolejny moment wymagający odnotowania. Impulsem były wielkie sukcesy polskich artystów na kilku kolejnych wystawach-konkursach w Kioto. Już pierwsza edycja tej międzynarodowej wystawy zaowocowała triumfem Polaków — laureatów kilku nagród, włącznie z Grand Prix. Ja także znalazłem się wśród laureatów. Znów liczyliśmy się w świecie. Należało wykorzystać ten moment wzlotu.
Tak pojawiło się moje polsko-angielskie pismo, które przez kilka lat redagowałem, tak jak umiałem, i rozsyłałem, dokąd się dało. Wiele osób pomagało mi w realizacji tego pomysłu — wszystkim serdecznie dziękuję. Trudności z pozyskiwaniem życzliwych sponsorów zmusiły mnie jednak do porzucenia roli wydawcy, a z tamtego czasu pozostało mi wiele bardzo dla mnie wartościowych kontaktów i wciąż powracające poczucie braku właściwej informacji o tak ważnych zjawiskach dla tkaniny, jakimi są Międzynarodowe Triennale Tkaniny w Łodzi, Wydział Tkaniny i Ubioru w łódzkiej ASP oraz naprawdę liczne i wartościowe inicjatywy w całej Polsce.

W 2007 roku podczas 12. Międzynarodowego Triennale Tkaniny w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi otrzymał Pan Złoty Medal — Grand Prix za pracę „Orbitrek, 2006”. Jakie znaczenie dla Pana ma to wyróżnienie?

Jest dla mnie bardzo ważne z kilku powodów. Najważniejszy to ten, że wyróżniona praca jest podsumowaniem moich wieloletnich prób i tak się złożyło, że dla mnie samego ma ona szczególną wartość jako punkt odniesienia do własnych poczynań. Dostrzeżenie jej i tak wysokie wyróżnienie przez międzynarodowych specjalistów stanowi więc dodatkowy powód do wielkiej satysfakcji. Grand Prix Międzynarodowego Triennale Tkaniny nie jest nagrodą finansową. Nie odniosłem żadnej wymiernej korzyści materialnej, ale wiem, że echa tej nagrody będą powracać w postaci ciekawych zaproszeń na wystawy i w innych formach. Ważne jest też dla mnie, by moi studenci dostrzegali we mnie praktyka, a nie tylko wymagającego gadułę.

Co dla Pana znaczy ‘kariera w kulturze’? Ma Pan za sobą wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych, w Polsce i za granicą. Czy uważa Pan, że odniósł sukces?

Tak, na swoją miarę. Nie wiem, czy mogę mówić o karierze w kulturze, ale o karierze w sztuce zwanej Tkaniną Artystyczną — tak. Wybierając sposób umożliwiający zawodową samorealizację, zawsze stawiałem na szczerość wobec siebie samego i — o ile to możliwe — na wolność. Moja obecna sytuacja zawodowa zapewnia mi zaspokojenie obydwu tych potrzeb. I wciąż mam poczucie, że to, co najciekawsze jest jeszcze przede mną.